sobota, 15 lutego 2020

Parasite (2019)



Miałem dziś okazję obejrzeć  czarno- białą wersję "Parasite" i jestem zdania, że to raczej ciekawostka niż faktyczne ulepszenie. Największe wrażenie robi w tych momentach, kiedy filmowi Bong Joon-ho najbliżej do rasowego horroru czyli na przykład kiedy widzimy oczy "Ducha" wyłaniające się z ciemności.

Mam natomiast wrażenie, że tegoroczny zdobywca Oskara zdecydowanie zyskuje z każdym kolejnym seansem.

Niektóre filmy, zwłaszcza te oparte na "twistach" szokują bowiem za pierwszym razem, ale kiedy oglądasz ponownie widzisz, że cała zdawałoby się misterna konstrukcja trzyma się raczej na "słowo honoru" niż jakiegoś przemyślanego planu. Osobiście tak mam chociażby z "Podejrzanymi" Bryana Singera, którzy za pierwszym razem mnie zaskoczyli i zrobili na mnie ogromne wrażenie ale za kolejnym seansem, kiedy wiedziałem już dokąd to wszystko prowadzi cała intryga jawiła się jako fastrygowa. Z Parasite jest inaczej.

Za każdym razem (a widziałem ten film już łącznie pięć razy) odkrywam pozostawione przez twórców "wskazówki" mające nas naprowadzić na to, co wydarzy się w wielkim finale. W dodatku Bong wierzy w inteligencję widzów i to, że potrafią oni połączyć ze sobą fakty. Nie mamy więc chociażby łopatologicznych retrospekcji, które tłumaczą widzowi co się właśnie stało (patrzę tu na Jokera i scenę z Zazie Beetz).