wtorek, 8 sierpnia 2017

Valerian i miasto tysiąca planet (2017)



Niech Cthulhu będzie z wami!


Dziś, ze swoją wspaniałą przyjaciółką Sylwią wybraliśmy się do kina na film "Valerian i miasto tysiąca planet" czyli najnowszą produkcję francuskiego reżysera Luca Bessona twórcy mającego na swoim koncie m.in. "Leona Zawodowca" i "Piąty Element". Pozwólcie więc, że podzielę się z wami swoimi wrażeniami. 
Zacznę może od tego, że wspomniany wyżej tytuł jest ekranizacją popularnej we Francji serii komiksów autorstwa Pierre’a Christina i Jean-Claude’a Mezieresa. Bohaterami opowiadanych w tych komiksach historii są podróżujący w czasie i przestrzeni agenci Valerian i Laurelina. Valerian pochodzi z XXVIII wieku, z Galaxity, stolicy Galaktycznego Imperium Ziemian. Laurelina jest także Ziemianką, ale z wieku XI.

Warto również nadmienić, że "Valerian..." uważany jest za najdroższą produkcję w historii spośród tych, które powstały poza terytorium USA. Według różnych źródeł budżet, którym dysponował reżyser wyniósł od 170 do 210 milionów dolarów.

Moim zdaniem pieniądze zostały spożytkowane bardzo dobrze! Przynajmniej jeśli chodzi o aspekt czysto wizualny. Dzieło to prezentuje się bowiem niesamowicie, jest prawdziwą ucztą dla oka i bez wątpienia można je uznać za jeden z najpiękniejszych filmów bieżącego roku!

Besson mógł bowiem śmiało popuścić wodze fantazji co zaowocowało wykreowaniem fascynującego świata niezwykle zróżnicowanego pod względem zamieszkujących go ras. Świata, który po prostu zapiera dech w piersiach i na długo pozostaje w pamięci! Przykładem niech będzie tu absolutnie fenomenalna scena rozgrywająca się na targowisku mieszczącym się pomiędzy dwoma przenikającymi się wymiarami. Coś absolutnie wspaniałego!

Niestety jak to zwykle bywa z tego typu produkcjami, które mają olśniewać formą (vide Avatar) kompletnie zapomniano o tym, żeby choć trochę popracować nad treścią. W rezultacie nie mogę oprzeć się wrażeniu, że zamiast pełnowartościowego dania otrzymujemy odgrzewany kotlet. Film- wydmuszkę, który z wierzchu może i prezentuje się okazale ale kiedy przychodzi do meritum to okazuje się, że "król jest nagi".
Fabuła jest sztampowa, do tego stopnia, że rzekomo wielki twist odnośnie tożsamości antagonisty, którym ostatecznie okazuje się być Clive Owen można przewidzieć praktycznie na samym początku. Dialogi brzmią w większości wypadków sztucznie i brakuje im lekkości a postacie są jednowymiarowe a w dodatku nie mamy możliwości lepiej ich poznać, gdyż tempo gna jak rozpędzone TGV, tak więc trudno oczekiwać by mogła wytworzyć się między nimi a widzem jakakolwiek więź emocjonalna. Jakoś "Strażnikom Galaktyki” sztampowość opowiadanej historii nie przeszkadzała w byciu świetną rozrywkową produkcją.

Trzeba zresztą uczciwie przyznać, że pomiędzy głównymi bohaterami, w których wcielają się Dane DeHaan i Cara Delevigne kompletnie nie ma chemii. Tak na marginesie dodam, że Delevigne już kolejny raz, po beznadziejnym występie w "Suicide Squad", udowadnia, iż choć nie da się jej odmówić urody to jednak nigdy nie będzie pełnoprawną aktorką. Nie ma bowiem za grosz ekranowej charyzmy i choć nie można powiedzieć, że się nie stara to jednak mam wrażenie, że nie potrafiłaby zagrać przekonująco nawet gdyby od tego zależało jej życie. DeHaan wypada oczywiście dużo lepiej od swojej ekranowej partnerki, ale po tak nieprzeciętnie utalentowanym aktorze (Polecam zobaczyć jak radzi sobie chociażby w "Kronice" czy "Na śmierć i życie") można chyba oczekiwać czegoś więcej niż co najwyżej przyzwoitej dyspozycji. Dlatego też czymś absolutnie niezrozumiałym wydaje mi się fakt, że mając w obsadzie tak doskonałego aktora jak Ethan Hawke zdecydowano się dać mu do zagrania jedynie krótki, acz niezaprzeczalnie barwny, epizod kosmicznego alfonsa. Skoro bowiem potrafił on błysnąć w takiej małej rólce i być jednym z najlepszych elementów tego widowiska, to w większym wymiarze czasowym miałby szansę może nawet uratować ten film przed wtopą w boxoffice. Niestety tak się nie stało.

W rezultacie zamiast zaangażowania w przedstawiane wydarzenia i pełnej satysfakcji płynącej z zanurzenia się w niesamowity świat wyobraźni jedynym odczuciem towarzyszącym widzowi podczas seansu jest narastające znużenie. Mimo wszystko jednak polecam ten film! Głównie po to, aby samemu doświadczyć tych niesamowitych efektów wizualnych, które na wielkim ekranie prezentują się po prostu wspaniale!

OCENA: 6/10

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz