czwartek, 19 lipca 2018

"Wieża, Jasny Dzień" czyli Mroczny, słowiański impresjonizm

Niech Cthulhu będzie z wami!


Opis fabuły (za Filmwebem)
Na parę dni przed uroczystością Komunii Świętej córki Mulę i Michała odwiedza niecodzienny gość: niewidziana przez rodzinę od lat młodsza siostra Muli - Kaja która jest biologiczną matką dziewczynki. Czy Kaja będzie starała się odzyskać dziecko? Rodzinie jej zachowanie wydaje się co raz bardziej dziwne. Wokół także dochodzi do wydarzeń, które trudno wyjaśnić. Kościelna uroczystość się zbliża, a atmosfera między siostrami gęstnieje. Wkrótce ma się okazać, że istnieje inny ważniejszy powód, dla którego Kaja wróciła.


Moje wrażenia

No cóż! Nie będę ukrywał, że jestem tym obrazem absolutnie zauroczony i że na ten moment "Wieża, jasny dzień" to w moim osobistym zestawieniu nie tylko najlepsza kinowa premiera bieżącego roku, ale przede wszystkim jeden z najlepszych polskich filmów ostatnich lat zaraz obok "Córek Dancingu", "Demona" czy "Ostatniej Rodziny".
Wszystkie nagrody zdobyte przez tę produkcję (m.in. Złote Lwy na ubiegłorocznym festiwalu w Gdyni za najlepszy debiut i najlepszy scenariusz) są absolutnie zasłużone. "Wieża, Jasny Dzień" to dzieło absolutnie niesztampowe, które intryguje, zmusza do myślenia a przede wszystkim na długo zostaje w pamięci. Zdecydowanie chciałoby się więcej debiutów na tak wysokim poziomie! Podziwu godna jest bowiem lekkość z jaką młoda reżyserka bawi się niedopowiedzeniami, żongluje gatunkami oraz stopniuje napięcie.
Przede wszystkim jednak warto podkreślić niesamowity klimat bardzo mocno przypominający nie tylko dzieła Yorgiosa Lanthimosa (do którego, jak zauważyłem w różnych recenzjach często bywa porównywana) czy Romana Polańskiego, ale także dokonania mistrza filmowego oniryzmu Davida Lyncha.
Śledząc przedstawianą nam historię dwóch sióstr (rewelacyjnie zagranych przez Małgorzatę Szczerbowską i Annę Krotoskę) już od pierwszych scen czujemy podskórny niepokój, choć nie umiemy określić jego źródła. Mamy jednak pewność, że coś jest nie tak. Że niczym w "Blue Velvet" do pozornie uporządkowanego świata i racjonalnego świata wdarł się jakiś "piekielny pierwiastek" i dotychczasowy porządek zaczyna rozpadać się na naszych oczach.
Warto też wspomnieć rolę jaką pełną wspaniałe krajobrazy, śliczne zdjęcia oraz enigmatyczne zakończenie, które podobnie jak zakończenie "Twin Peaks" pozostaje w pamięci na bardzo długo po zakończonym seansie oraz skłania do rozkminiania sensu tego, co przed chwilą obejrzeliśmy.


Podsumowanie
Gorąco polecam obejrzeć "Wieżę, jasny dzień" każdemu, kto nie boi się kina niesztampowego, oryginalnego i zmuszającego do myślenia. Produkcji przemawiających niemalże wprost do naszej podświadomości.  Jest to bowiem jeden z tych obrazów, które nie koniecznie trzeba rozumieć, co raczej czuć. Takich dzieł w Polsce nie ma wielu, zatem każdą próbę należy doceniać. 


OCENA

9/10

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz