wtorek, 15 stycznia 2019

Bohemian Rhapsody (2018)

Niech Cthulhu będzie z wami!



Przyznaję, że unikałem tej produkcji tak długo, jak tylko mogłem. Żeby wszystko było jasne. Uwielbiam twórczość Queen i uważam, iż jest to najlepszy zespół w historii, jednak po tych wszystkich doniesieniach odnośnie wybielania żyjących członków (to był m.in. jeden z powodów, dla których z głównej roli zrezygnował Sacha Baron Cohen) nie chciałem zepsuć sobie dobrej opinii na temat tego zespołu.

W końcu jednak uznałem, że warto go obejrzeć. Szczególnie, że zdobył Złotego Globa i jest poważnym kandydatem do nominacji oscarowej (zwycięstwa raczej nie przewiduję bo konkurencja jest za mocna. Chociaż przy głosowaniu preferencyjnym kto wie co się wydarzy) No i nie będę ukrywał, że mam mieszane uczucia.

Z jednej strony film Bryana Singera jest dużo bardziej angażującym seansem niż się tego spodziewałem po tych wszystkich negatywnych opiniach. Muzyka Queen jak zawsze brzmi genialnie, wieńczący całość koncert Live Aid został fantastycznie zrealizowany (faktycznie można się poczuć jakby się tam było) a Rami Malek wykonał rewelacyjną robotę jako Freddie Mercury. Powiedziałbym nawet, że nie tyle gra tę postać, co się nią faktycznie stał! Szkoda tylko, że scenariusz nie ułatwia mu zadania. Dostał bowiem do zagrania postać tak przerysowaną, że aż karykaturalną. Ten stopień przerysowania jest nie tylko żenujący, ale wręcz homofobiczny ponieważ utrwala wszelkie negatywne stereotypy na temat homoseksualizmu.

Trudno również oprzeć się wrażeniu, że faktycznie jest to nie tyle film, co raczej montaż najlepszych piosenek zespołu doprawionych pretekstową fabułą. A przede wszystkim, źe to laurka dla żyjących członków grupy. Wybielają się oni tu jak tylko mogą i przedstawiają jako postacie krystaliczne podczas gdy Mercury, który jak doskonale wiemy nie może się bronić bo nie żyje, jest tu właściwie czarnym charakterem.

Przedstawiony został wszak jako antypatyczny despota, który myśli wyłącznie o sobie i robi złe rzeczy, które finalnie doprowadzają do rozpadu zespołu (co w rzeczywistości, z tego co się orientuję, nigdy nie miało miejsca ). To niebywałe świństwo, nad którym trudno przejść do porządku dziennego. Dlatego wątpię, abym jeszcze kiedykolwiek miał do tej produkcji wrócić.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz