sobota, 2 lutego 2019

Krótka piłka: Velvet Buzzsaw (2019)

Niech Cthulhu będzie z wami!




Przypadkowe odkrycie serii obrazów nieznanego artysty uwalnia uwięzioną w nich nadprzyrodzoną siłę. Jej jedynym dążeniem jest to, aby zemścić się na tych, którzy pozwolili chciwości wejść na drogę sztuki.

Przyznam, że byłem bardzo ciekaw tego filmu i znajdował się on bardzo wysoko na liście najmocniej oczekiwanych tegorocznych premier. I to wcale nie tylko dlatego, że Dan Gilroy po fantastycznym "Nightcrawlerze" ma u mnie duży kredyt zaufania, zwiastun był interesujący a obsada bardzo obiecująca (Mamy tu wszak Toni Collete, Jake'a Gyllenhaala i Johna Malkovicha)

Dla mnie główny wabik stanowił fakt, iż poruszona została tu tematyka szeroko pojętej sztuki i jej oddziaływania na odbiorcę. Nie wiem dlaczego, ale lubię takie klimaty. Lubię, kiedy artyści, zamiast poruszać żywotne problemy współczesnego świata zajmują się sami sobą i swoim środowiskiem. Taki autotematyzm jest doprawdy fascynujący. Dlatego też nie odstraszył mnie nawet fakt, że dzieło to po wczorajszej premierze na platformie Netfliks zbiera jak na razie dość średnie (w najlepszym razie) recenzje.

Po seansie muszę powiedzieć, że doskonale rozumiem wszystkich malkontentów. „Velvet Buzzsaw” jest bowiem produkcją dość specyficzną, która dla wielu będzie pretensjonalna i napuszona. Nie jest też dziełem choćby w połowie tak udanym, jak poprzedni efekt współpracy między Gilroyem i Gyllenhaalem, czyli przywołany tu już "Nightcrawler". Ma się też niestety wrażenie, że tkwiący w tej historii potencjał nie został nawet liźnięty. Mimo wszystko jednak muszę powiedzieć, że udało mu się mnie zaintrygować. Ma świetny klimat (aczkolwiek efekty specjalne momentami wyglądają na niedopracowane i nieprzekonujące), aktorzy wypadają przyzwoicie (choć niestety nie ma tu kreacji, która rzuciłaby mnie na kolana) a przede wszystkim doceniam fakt, że jest to taki "prztyczek w nos" wymierzony snobistycznemu światkowi współczesnej sztuki i artystycznej krytyki.

Oczywiście nie jest to coś innowacyjnego, czego by nikt inny nie zrobił. Podobne podejście zaproponował chociażby Banksy w genialnym „Wyjściu przez sklep z pamiątkami” (jakim cudem ten film nie dostał Oscara, pozostanie na wieki słodką tajemnicą Akademii) czy Ruben Ostlund w „The Square". Mimo wszystko jednak osobiście uważam, iż wystarcza by można to dzieło uznać za udane i z pewnością jeszcze do niego wrócę. Myślę bowiem, że jest to jeden z tych filmów, które po drugim seansie zdecydowanie zyskują.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz