Niech Cthulhu będzie z wami!
Muszę powiedzieć, że choć od finału "Twin Peaks" minęło już kilka dni, jednak nadal czuję się całkowicie znokautowany i nie mogę zebrać myśli. Dlatego też przepraszam, że ta krótka notka może być nieco chaotyczna.
Uznałem bowiem, że przydałoby się coś napisać i spróbować podsumować te kilka miesięcy spędzone w Twin Peaks, jednakże to jedyne w swoim rodzaju doświadczenie, które w tym tygodniu zafundowali nam Mark Frost oraz David Lynch zrobiło mi z mózgu kefir malinowy. Mam zatem wrażenie, że zajmie mi trochę czasu, zanim wszystko ułoży się w logiczną całość (oczywiście zakładając, że takowa istnieje). Ba! Uważam, że nie obejdzie się bez ponownego seansu całego serialu.
Na razie, niemal "na gorąco" mogę powiedzieć tylko tyle, że jestem w stuprocentach usatysfakcjonowany. Całkowicie spełniło się bowiem to czego chciałem i czego prawdę mówiąc oczekiwałem, czyli by finał tej historii nie był prostym happy endem i nie zakończył się ostatecznym triumfem dobra nad złem. Przeciwnie! By David Lynch i Mark Frost nas zaskoczyli, zaszokowali, zmusili do myślenia a przede wszystkim by zwieńczenie opowiadanej przez nich historii na długo zostało nam w pamięci i wywoływało żarliwe emocje. Wszystko to tutaj dostaliśmy, dlatego też odważę się stwierdzić, że był to najlepszy finał serialu w historii telewizji i absolutnie nie dało się tego zrobić lepiej!
Tak na marginesie dodam, że z tego co zdążyłem zauważyć wynika, iż te dwa wyemitowane odcinki bardzo podzieliły fanów! Wspomniani wyżej twórcy ewidentnie zakpili bowiem z osób próbujących zinterpretować sens ich dzieła wywracając wszystkie fanowskie teorie do góry nogami. Stworzyli coś, co jeszcze przez długi czas będzie wywoływało żarliwe polemiki i inicjowało powstawanie rozlicznych interpretacji.
Uznałem bowiem, że przydałoby się coś napisać i spróbować podsumować te kilka miesięcy spędzone w Twin Peaks, jednakże to jedyne w swoim rodzaju doświadczenie, które w tym tygodniu zafundowali nam Mark Frost oraz David Lynch zrobiło mi z mózgu kefir malinowy. Mam zatem wrażenie, że zajmie mi trochę czasu, zanim wszystko ułoży się w logiczną całość (oczywiście zakładając, że takowa istnieje). Ba! Uważam, że nie obejdzie się bez ponownego seansu całego serialu.
Na razie, niemal "na gorąco" mogę powiedzieć tylko tyle, że jestem w stuprocentach usatysfakcjonowany. Całkowicie spełniło się bowiem to czego chciałem i czego prawdę mówiąc oczekiwałem, czyli by finał tej historii nie był prostym happy endem i nie zakończył się ostatecznym triumfem dobra nad złem. Przeciwnie! By David Lynch i Mark Frost nas zaskoczyli, zaszokowali, zmusili do myślenia a przede wszystkim by zwieńczenie opowiadanej przez nich historii na długo zostało nam w pamięci i wywoływało żarliwe emocje. Wszystko to tutaj dostaliśmy, dlatego też odważę się stwierdzić, że był to najlepszy finał serialu w historii telewizji i absolutnie nie dało się tego zrobić lepiej!
Tak na marginesie dodam, że z tego co zdążyłem zauważyć wynika, iż te dwa wyemitowane odcinki bardzo podzieliły fanów! Wspomniani wyżej twórcy ewidentnie zakpili bowiem z osób próbujących zinterpretować sens ich dzieła wywracając wszystkie fanowskie teorie do góry nogami. Stworzyli coś, co jeszcze przez długi czas będzie wywoływało żarliwe polemiki i inicjowało powstawanie rozlicznych interpretacji.
Dlatego też nie można się dziwić, że wytworzyły się
dwa antagonistyczne nastawione obozy. Jedni fani (i ja zdecydowanie należę do
tej właśnie grupy) są zachwyceni wykreowanym nastrojem. Inni natomiast (i tych
jest zdecydowana większość) narzekają,
że nic się nie wyjaśniło, że postaci pojawiały się i znikały, że efekty
specjalne nie były najwyższych lotów (tu się nawet mogę zgodzić, głównie jeśli
chodzi o sposób przedstawienia konfrontacji z Bobem, która wyglądała dość
tandentnie. Uważam jednak, że źródłem problemu były tu nie tyle pieniądze czy
raczej ich brak, ale głównie fakt, iż aktor grający tę postać zmarł zanim
zabrano się za kręcenie trzeciego sezonu. Jestem bowiem pewien, że z nim na
pokładzie ta wspomniana wyżej scena wyglądałaby znacznie bardziej przekonująco)
a przede wszystkim, że większość wątków nie została właściwie zamknięta. Tak
jakby zapominali, że Lynch to nie
Hitchcock (przykładowo) i nigdy nie
interesowały go logiczne rozwiązania czy związek przyczynowo-skutkowy, gdyż
jego dzieła należy przede wszystkim czuć a niekoniecznie rozumieć. W jego
filmach najważniejsza jest bowiem oniryczna atmosfera, wszechobecna dziwność i
niezwykłość, tajemnica a przede wszystkim to niepokojące podskórne poczucie
czyhającego się zagrożenia, którego nie widać na pierwszy rzut oka.
Dlatego też ja, mimo lekkiego niedosytu, jestem wdzięczny, że dane mi przeżyć tę niezwykłą przygodę. Bez takich "zwariowanych" dzieł i bez takich "szalonych" artystów jak David Lynch otaczający nas świat byłby bowiem bowiem przeraźliwie i nieznośnie smutny.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz