wtorek, 28 marca 2017

Lekarstwo na życie (2017)



Niech Cthulhu będzie z wami!


Nie będę ukrywał, że bardzo czekałem na ten film. 

Zwiastuny wyglądały bowiem interesująco, lubię takie pokręcone klimaty a w dodatku w główną rolę wciela się Dane DeHaan którego, jak zdążyliście pewnie zauważyć,  uważam za jeden z największych talentów aktorskich młodego pokolenia. 

Niestety po seansie muszę przyznać, że jestem zawiedziony. Żeby jednak wszystko było absolutnie jasne. Nie twierdzę, że produkcja Gore'a Verbinskiego (twórcy mającego na swoim koncie takie produkcje jak "Piraci z Karaibów", "Lone Ranger" czy amerykańska wersja "Kręgu") jest filmem złym.

Przeciwnie! Jeśli mam być w stuprocentach szczery, to uważam, że jest to  całkiem niezły obraz i wystawiłbym mu mocne 7/10.

 Ma bowiem swoje momenty (takie jak choćby niepokojący nastrój kojarzący się z wyśmienitą "Wyspą Tajemnic" Martina Scorsese, klimatyczna muzyka, kapitalne zdjęcia a przede wszystkim świetna gra aktorska, I to bynajmniej nie mam tu na myśli wspomnianego wcześniej DeHaana, który chyba nie potrafi zagrać źle ale przede wszystkim Jasona Isaacsa, który znakomicie odnalazł się w roli antagonisty. 

Ba! Na tle kilku innych "horroropodobnych" produkcji, które miałem "nieprzyjemność" ostatnio obejrzeć, takich jak "Baba Jaga", "Lokatorzy" czy "Pod mroczną górą", filmów, które były nie tylko potwornie schematyczne, ale przede wszystkim momentami zahaczały wręcz o autoparodię (Mam tu na myśli przede wszystkim motywy typu: "Co zrobić, kiedy prześladuje Cię wiedźma oznajmiająca swoje przybycie pukaniem do drzwi? To proste! Spalić drzwi! Nie będzie drzwi, nie będzie wiedźmy") "Lekarstwo na życie" wypadło wręcz rewelacyjnie! 

Po prostu moje oczekiwania były zdecydowanie wyższe. Spodziewałem się czegoś bardziej "odjechanego". Większej dawki ekranowej "dziwności" i niejednoznaczności. 

Czegoś, podobnego do tego, co zafundował Dario Argento w genialnej "Suspirii", Hong-jin Na w wyśmienitym koreańskim "Lamencie", Oz Perkins w "February" czy nawet Scorsese we wspomnianej "Wyspie Tajemnic". 

Krótko mówiąc filmu, który na długo zapadnie mi w pamięć i sprawi, że  będę myślami do niego wracał. Niestety niczego takiego tu nie dostałem. 

Nie pomaga też idiotyczne, moim zdaniem, rozwiązanie całej intrygi sprowadzającego się do tego iż: 

SPOILER SPOILER SPOILER 
Bohater grany przez Jasona Isaacsa okazuje się być opętany ideą "czystości rasy".  Można powiedzieć, że to nic nowego, gdyż podobny myk mieliśmy w "Harrym Potterze". 

Tam jednak, o ile dobrze kojarzę Isaacs nie miał 200 lat, nie był szwajcarskim baronem, przy "zdrowiu" nie utrzymywała go woda z magicznymi mocami, nie chciał się przespać z własną córką (będącą owocem romansu z siostrą)  i nie przeprowadzał podejrzanych eksperymentów polegających na używaniu bogatych kuracjuszy w prowadzonym przez siebie sanatorium jako naturalnych filtrów wspomnianej wyżej wody, która jest szkodliwa dla ludzi (ponieważ wysusza ciała i robi z ludzi mumie) ale nieszkodliwa dla węgorzy, które dożywają 300 lat. 

Tak na marginesie warto dodać, że za podobne praktyki został on w swoim czasie ukarany przez mieszkańców sąsiedniej wioski i teraz musi nosić maskę ukrywającą spaloną twarz 
SPOILER SPOILER SPOILER. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz