piątek, 17 marca 2017

Krótka piłka: Kong. Wyspa Czaszki (2017)

Niech Cthulhu będzie z wami!
No cóż! Nie będę ukrywał, że lubię filmy o wielkich potworach (przykładowo jestem jednym z nielicznych ludzi, którym przypadła do gustu amerykańska "Godzilla"), dlatego "Kong" był dla mnie absolutnym tegorocznym "must see".
Po dzisiejszym seansie mogę powiedzieć tylko tyle: Byłem, widziałem i jestem bardzo zadowolony, ponieważ dostałem dokładnie to, co chciałem! Zresztą trudno żebym miał inne odczucia, skoro film Jordana Vogta-Robertsa pod względem ogólnego nastroju budzi skojarzenia z uwielbianym przeze mnie "Czasem Apokalipsy". Zresztą na samym nastroju się nie kończy. W obu filmach zauważymy bowiem takie motywy jak starcie cywilizacji z "dzikimi", pościg za plotką, podczas gdy prawda okazuje się o wiele bardziej przerażająca, antywojenny przekaz czy żołnierze popadający w obłęd na skutek doznanych przeżyć. Nie mówiąc już o tym, że jednym z bohaterów "Konga" nosi  nazwisko Marlowe.
O ile jednak pod względem technicznym "Kong" to czysta poezja i orgia dla zmysłów a każde pojawienie się "Króla" na ekranie wywołuje autentyczny zachwyt (moje ulubione ujęcie to chyba jak powoli wyłania się z mgły) to jednak nie da się zaprzeczyć, że aktorsko i fabularnie mamy tu co najwyżej stany średnie.
Co z tego bowiem, że w obsadzie znajdują się takie nazwiska jak Tom Hiddleston, Brie Larson, Samuel L. Jackson czy John C. Reilly i co z tego, że się starają skoro nie dostają praktycznie nic ciekawego do zagrania poza zbiorem klisz. Jak wiadomo z pustego to i Salomon nie naleje, dlatego też ciężko się tu spodziewać jakichś godnych zapamiętania postaci.
Podsumowując. Gorąco polecam udać się do kina, ponieważ "Kong" to solidna porcja rozrywki.


Ocena:8/10

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz