wtorek, 23 kwietnia 2019

"The Sacrament" (2013) (Wpis archiwalny)



Niech Cthulhu będzie z wami! 

Reżyseria: Ti West



Przy całej sympatii, jaką darzę twórczość Ti Westa nie mogę ukryć tego, że jego najnowszy film mnie rozczarował. 



Żeby wszystko było jednak jasne. „The Sacrament” absolutnie nie jest w mojej opinii dziełem złym. Ba! Pod wieloma względami, zwłaszcza warsztatowymi, mogę śmiało uznać za je za przedsięwzięcie co najmniej udane. Trzeba bowiem docenić choćby sprawną realizację, przyzwoite aktorstwo ((zwłaszcza jeśli chodzi o dyspozycję zaprezentowaną przez przeuroczą Amy Seimetz, która udowadnia że jej fantastyczna kreacja w ubiegłorocznym "Upstream Color" Shane'a Carrutha nie była tylko dziełem przypadku), niezły klimat czy wartkie tempo akcji, która ani przez moment nie nuży.



Niestety wszystko siada, gdy przychodzi do clou programu czyli treści.



I już nawet pomijam fakt, iż opowiedziana nam historia mimo, że twórcy usiłują udawać, że jest inaczej to w zasadzie wierna rekonstrukcja głośnej wydarzeń wokół sekty "Świątynia Ludu" Jima Jonesa (Notabene gorąco polecam obejrzeć poświęcony tej sprawie doskonały dokument w reżyserii Stanleya Nelsona, który można znaleźć, niestety tylko po angielsku, pod tym adresem.




Chodzi mi raczej oto, że oglądając tę produkcję odniosłem wrażenie, że choć Ti West miał ambicję by tym razem stworzyć dzieło głębsze niż jego dotychczasowe dokonania to jednak zadanie jakie przed sobą postawił zdecydowanie go przerosło. Najzwyczajniej w świecie zabrakło mu talentu by przy takiej tematyce stworzyć obraz, który większą uwagę zwróci na aspekt psychologiczny, zagłębi się w kwestię religijnego fanatyzmu, poruszy problem kultu jednostki oraz odbywającego się w tego typu stowarzyszeniach prania mózgu zamiast skupiać się na ekranowych fajerwerkach. Stworzyć dzieło zapadające w pamięć i zmuszające do myślenia. Czyli krótko mówiąc by podążyć ścieżką wytyczoną przez Seana Durkina i fenomenalny film "Martha Marcy May Marlene", który, tak na marginesie, również gorąco polecam obejrzeć każdemu, kto jeszcze nie miał tej przyjemności a jest spragniony by zobaczyć kawał dobrego kina. I nie mówię tak tylko dlatego, że jestem pod wielkim wrażeniem kapitalnej kreacji aktorskiej jaką stworzyła w tym filmie Elizabeth Olsen. Niestety w tym wypadku to się kompletnie nie udało.



Podsumowując. Sami zatem rozumiecie, że mimo najszczerszych chęci (Jak już bowiem wspomniałem jestem wielkim fanem twórczości Ti Westa, który za swoje poprzednie dokonania czyli rewelacyjny "The House of Devil" i klimatyczne, aczkolwiek niedoceniane "Innkeepers" ma u mnie ogromny kredyt zaufania) nie mogę określić "The Sacrament" inaczej, jak tylko mianem rozczarowania i niewykorzystanego potencjału.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz