Niech
Cthulhu będzie z wami!
Zacznę
może od tego, że kiedy wczoraj wieczorem zasiadałem w fotelu
kinowym by obejrzeć produkcję stworzoną przez braci Russo miałem
w głowie dwa pytania. Po pierwsze czy ten film faktycznie wychodzi
zwycięsko z pojedynku z innym tegorocznym starciem komiksowych
tytanów czyli recenzowanym przeze mnie już jakiś czas temu „Batman
v. Superman Świt sprawiedliwości ” a po drugie czy rzeczywiście
jest to, jak sugerują recenzje, najlepsza ekranizacja komiksu w
historii kina.
No
cóż. Muszę powiedzieć, że jeśli chodzi o pierwszą z
poruszonych wyżej kwestii to opinia publiczna się nie myli i
zwycięstwo niewątpliwie należy się „Wojnie Bohaterów”.
Przede wszystkim dlatego, że w przeciwieństwie do wspomnianej wyżej
produkcji Zacka Snydera jest dziełem bardziej koherentnym. Nie ma tu
wszak chaosu wynikającego z posiadania 500 milionów nijak ze sobą
nie powiązanych wątków oraz miliarda postaci w gruncie rzeczy
redundatnych dla opowiadanej historii a które to grzechy wynikają
z pośpiesznego budowania uniwersum. Dodatkowo nie miałem wrażenia,
że konflikt w tym filmie został wywołany sztucznie (No dobrze!
Taki stan rzeczy nie do końca odpowiada prawdzie, ale ponieważ
zostałem poproszony by nie spojlerować nie będę wchodzić w
szczegóły. Powiem tylko, że chodziło mi tu o konkretne umocowanie
sporu w fabule, które tu faktycznie ma miejsce a nie o „lenistwo”
scenarzysty „BvS”, który wymyślił sobie skłócił głównych
protagonistów nie bardzo wiedząc jak to logicznie przedstawić czy
umotywować, więc konflikt ma miejsce właściwie dlatego, że „bo
tak i kropka!”. W przypadku „Wojny Bohaterów”wiemy dokładnie
dlaczego bohaterowie walczą, gdyż motywacje obu stron zostały
przedstawione całkiem wiarygodnie i wyczerpująco. Tak na marginesie
dodam, że do mnie osobiście bardziej przemówiły racje kierujące
Tonym Starkiem, ale to pewnie w głównej mierze zasługa faktu, że
Robert Downey Jr jest obiektywnie rzecz biorąc znacznie lepszym
aktorem niż Chris Ewans i potrafił je znacznie lepiej wyrazić. Tak
na marginesie warto również nadmienić, że w „Batman v.
Superman” nie występuje prześliczna, przesłodka i przeurocza
Elizabeth Olsen. Szkoda tylko, że jest jej tak mało.
Schody
zaczyną się jednak, kiedy mówimy o tym czy „Wojna Bohaterów”
rzeczywiście jest najlepszą ekranizacją komiksu ever. Moim zdaniem
nie!
Jasne!
Nie będę ukrywał, że z przyjemnością to dzieło obejrzałem i
że z łatwością można tu wskazać liczne aspekty stojące na
bardzo wysokim poziomie. Mam tu na myśli zwłaszcza znakomitą
realizację, widowiskowe sceny akcji oraz kapitalną grę aktorską
ze szczególnym uwzględnieniem przywołanego już Downey Jr oraz
Daniela Bruhla wcielającego się w intrygującego Barona Zemo
odgrywającego rolę „man behind the curtain” znacznie lepiej niż
grany przez Jessego Eisenberga Lex Luthor w „Batman v. Superman”.
Z
drugiej jednak strony nieco zbyt wyraźnie odczuwalne jest, że choć
mamy tu do czynienia z kinem poważniejszym i cięższym gatunkowo
niż obie części „Avengers” (Które nie oszukujmy się miały
być po prostu rozkoszną rozpierduchą) to jednak twórcy nie bardzo
mogli sobie pozwolić na zbyt mroczny klimat i poważny ton, ponieważ
było nie było jest to produkcja skierowana w głównej mierze do
młodszego widza i jako taka musi być nastawiona przede wszystkim na
dostarczanie rozrywki a nie, że się tak wyrażę, „babranie się”
w psychice głównych bohaterów i silenie się na „pararealizm”
w stylu Nolanowskich Batmanów.
Tytułowa
wojna bohaterów wbrew szumnym zapowiedziom nie jest więc tak
naprawdę wojną per se tylko raczej wymianą mocniejszych
szturchańców (jakoś bowiem nie odczułem tego, by obie strony
konfliktu miały ochotę się wzajemnie pozabijać) a rosnące
napięcie rozluźnianio tu praktycznie non stop serwując wątpliwej
jakości one-linery. Przodował w tym zwłaszcza Spiderman i muszę
powiedzieć, że nie podzielam ogólnego entuzjazmu odnośnie
wprowadzenia tej postaci i sposobu jej przedstawienia. Dla mnie
wniosła ona bowiem niewiele do opowiadanej historii.
Dodatkowo
warto zaznaczyć, że aby w ogóle było tu jakiekolwiek napięcie
musiano zdecydowanie downgradować Visiona, który w „Avengers Age
of Ultron” został przedstawiony jako prawdziwy „wymiatacz” i
powinien praktycznie w pojedynkę oraz bez najmniejszych problemów
poradzić sobie ze zbieraniną Kapitana Ameryki. Tymczasem tu został
niemal tak samo zmarnowany, jak Kylo Ren w najnowszej odsłonie
„Gwiezdnych Wojen”. Dlatego też nie będę ukrywał, że mi
osobiście do gustu przypadło zdecydowanie bardziej konsekwetne
budowanie klimatu oraz świata przedstawionego w „Mrocznym
Rycerzu”, „Strażnikach” czy nawet wspomnianym wcześniej
„Batman v. Superman”.
Podsumowując.
Choć „Kapitan Ameryka: Wojna Bohaterów” nie jest aż tak
przełomową produkcją i „game changerem” na jaki ją kreują
(Ba! Nie jest nawet najlepszym filmem akcji bieżącego roku. Na to
miano zasługuje bowiem wyłącznie „Hardcore Henry”), to jednak
oferuje solidną porcję rozrywki stojącej na najwyższym poziomie.
Dlatego też mimo wspomnianych wyżej, w gruncie rzeczy drobnych,
uwag jestem zadowolony z seansu i zdecydowanie mogę tę produkcję
polecić!
OCENA:
8/10