środa, 23 stycznia 2019

Krótka piłka: Vice (2018)

Niech Cthulhu będzie z wami!


Ostatni film nominowany do tegorocznych Oskarów w najważniejszej kategorii, który musiałem nadrobić. I niestety okazało się, że tym razem najlepsze nie zostało na koniec. Mnie osobiście film Adama McKaya (twórcy bardzo udanego przecież "Big Short") zupełnie nie porwał.

Co z tego bowiem, że montaż wypada całkiem fajnie (Według mnie za dużo tu jednak narracji z offu. Kino to przede wszystkim sztuka "opowiadania obrazem". Narratora tłumaczącego wydarzenia dziejące się na ekranie zostawmy literaturze) skoro z czysto filmowego punktu widzenia "Vice" trudno traktować inaczej niż jako zmarnowaną szansę.

Można było bowiem pokusić się na wniknięcie w psychikę bohaterów oraz pokazania ich od innej, tej mniej znanej, strony. Umożliwić widzowi zrozumienie czym się kierowali podejmując takie a nie inne decyzje, bez jednoznacznego oceniania czy były one dobre czy złe. Próbować pokazać, że polityka, szczególnie współczesna, jest dużo bardziej złożona od tego, co widzimy w telewizji. Krótko mówiąc postarać się stworzyć coś na wzór "House of Cards". Tymczasem "Vice" zamiast zniuansowania i subtelności preferuje serwować jednostronną propagandę i łopatologię. Przykładem niech będzie tu przerysowany i błaznujący Sam Rockwell jako G. W. Bush, a raczej jego karykatura.

Przyznaję, że doskonale rozumiem dlaczego ta produkcja zdobywa uznanie krytyków. W końcu stwarza okazję by tanim kosztem ę ponabijać siz nie cieszących się uznaniem (delikatnie rzecz ujmując) republikanów. Gdyby u nas ktoś zrobił podobny film o członkach PiS po trupach dążących do celu też miałby szansę odnieść sukces!Tylko może nie udawajmy przy okazji, że robimy wielkie kino.

Aktorsko "Vice" również nie porywa. Na słowa uznania zasługuje tylko Steve Carrell jako Donald Rumsfeld. Aż szkoda, że to nie o nim jest ten film. Główni aktorzy, którzy powinni ciągnąć ten film radzą sobie zdecydowanie gorzej. W przeciwieństwie do ubiegłorocznego "Czasu Mroku", gdzie Oldman kompletnie "zniknął w roli" pozostawiając miejsce na ekranie dla Churchilla tu ani przez moment nie widziałem Dicka Cheney tylko Christiana Bale w charakteryzacji.

Mam nadzieję, że Amy Adams i Christian Bale nie dostaną jednak statuetek za swoje role (mimo, że są murowanymi faworytami) ponieważ jestem pewien, że stać ich na zdecydowanie więcej niż to, co tutaj zaprezentowali. Głównie mam tu na myśli Adams, która nie ma tu praktycznie nic do zagrania i nagrodzenie jej akurat za tę kreację byłoby prawdziwym policzkiem.

sobota, 19 stycznia 2019

Faworyta (2018)

Niech Cthulhu będzie z wami!


Film, z którym z wielu powodów wiązałem ogromne oczekiwania i to nawet pomimo faktu, że nie specjalnie przepadam za kinem kostiumowym. Trudno jednak aby było inaczej skoro za kamerą stoi utalentowany Yorgos Lanthimos (twórca wybitnego moim zdaniem "Lobstera" oraz nieco gorszego "Kła"). Przed nią zaś oglądać możemy moją ulubioną aktorkę czyli cudowną Emmę Stone. Dlatego też nie może chyba dziwić, że skorzystałem z pierwszej możliwej okazji by to dzieło obejrzeć. No cóż! Muszę powiedzieć, że czekanie się zdecydowanie opłaciło!

Bo choć "Faworytę" trudno może nazwać szczytowym osiągnięciem Lanthimosa (tym wciąż pozostaje wspomniany wyżej "Lobster"), jednak trzeba powiedzieć, że grecki reżyser nie zawiódł i kolejny raz dostarczył prawdziwą filmową ucztę!

Warto przede wszystkim podkreślić wspaniałą grę aktorską trójki Colman - Weisz- Stone, koronkowy scenariusz, cudowne dialogi ("-Przyszedł mnie pan uwieść czy zgwałcić?; -Jestem dżentelmenem; -A więc gwałt."), wykwintny humor (w przeciwieństwie do Złotych Globów komedią bym jednak tej produkcji nie nazwał) oraz niesamowity klimat (między innymi dzięki znakomitej robocie operatorskiej Robbiego Ryana) sprawiają że trudno oderwać wzrok od ekranu. No i Emma Stone pokazuje tu coś więcej niż tylko swój nieprzeciętny talent! Będę trzymać za tą produkcją kciuki podczas zbliżającej się ceremonii rozdania Oscarów i w idealnym świecie rozbiłaby bank ponieważ jest najlepsza jednak szczerze wątpię aby w rzeczywistości faktycznie coś zdziałała.

Pomimo bowiem faktu, że "Faworyta" to kapitalne dzieło oraz bez wątpienia najbardziej przystępna masowemu odbiorcu produkcja spośród wszystkich dotychczasowych dokonań Lanthimosa (może to zasługa tego, iż tym razem bazował na cudzym scenariuszu. Choć i tak są widzowie, którzy będą wybrzydzać. Zwracać uwagę na, tu cytat "irytujący sposób filmowania, dziwne kadry i nieznośne deformacje". Rodzi się pytanie czy kiedykolwiek mieli styczność z innymi dziełami tego twórcy) jednak nadal ma w sobie wystarczająco dużo "dziwności" oraz w przeciwieństwie do niektórych kontrkandydatów nie jest typowym crowd-pleaserem. Dlatego też obawiam się, że nie przypadnie do gustu wystarczająco dużej liczbie głosujących. A szkoda bo to naprawdę kawał rewelacyjnego kina!

wtorek, 15 stycznia 2019

Bohemian Rhapsody (2018)

Niech Cthulhu będzie z wami!



Przyznaję, że unikałem tej produkcji tak długo, jak tylko mogłem. Żeby wszystko było jasne. Uwielbiam twórczość Queen i uważam, iż jest to najlepszy zespół w historii, jednak po tych wszystkich doniesieniach odnośnie wybielania żyjących członków (to był m.in. jeden z powodów, dla których z głównej roli zrezygnował Sacha Baron Cohen) nie chciałem zepsuć sobie dobrej opinii na temat tego zespołu.

W końcu jednak uznałem, że warto go obejrzeć. Szczególnie, że zdobył Złotego Globa i jest poważnym kandydatem do nominacji oscarowej (zwycięstwa raczej nie przewiduję bo konkurencja jest za mocna. Chociaż przy głosowaniu preferencyjnym kto wie co się wydarzy) No i nie będę ukrywał, że mam mieszane uczucia.

Z jednej strony film Bryana Singera jest dużo bardziej angażującym seansem niż się tego spodziewałem po tych wszystkich negatywnych opiniach. Muzyka Queen jak zawsze brzmi genialnie, wieńczący całość koncert Live Aid został fantastycznie zrealizowany (faktycznie można się poczuć jakby się tam było) a Rami Malek wykonał rewelacyjną robotę jako Freddie Mercury. Powiedziałbym nawet, że nie tyle gra tę postać, co się nią faktycznie stał! Szkoda tylko, że scenariusz nie ułatwia mu zadania. Dostał bowiem do zagrania postać tak przerysowaną, że aż karykaturalną. Ten stopień przerysowania jest nie tylko żenujący, ale wręcz homofobiczny ponieważ utrwala wszelkie negatywne stereotypy na temat homoseksualizmu.

Trudno również oprzeć się wrażeniu, że faktycznie jest to nie tyle film, co raczej montaż najlepszych piosenek zespołu doprawionych pretekstową fabułą. A przede wszystkim, źe to laurka dla żyjących członków grupy. Wybielają się oni tu jak tylko mogą i przedstawiają jako postacie krystaliczne podczas gdy Mercury, który jak doskonale wiemy nie może się bronić bo nie żyje, jest tu właściwie czarnym charakterem.

Przedstawiony został wszak jako antypatyczny despota, który myśli wyłącznie o sobie i robi złe rzeczy, które finalnie doprowadzają do rozpadu zespołu (co w rzeczywistości, z tego co się orientuję, nigdy nie miało miejsca ). To niebywałe świństwo, nad którym trudno przejść do porządku dziennego. Dlatego wątpię, abym jeszcze kiedykolwiek miał do tej produkcji wrócić.

środa, 9 stycznia 2019

Krótka piłka: Spider Man Uniwersum (2018)




Niech Cthulhu będzie z wami!

Tak się jakoś złożyło, że moja pierwsza tegoroczna wizyta w kinie przypadła na „Spider Man Uniwersum” czyli film, który z tego co zdążyłem zauważyć zbiera wyłącznie pozytywne opinie. I muszę powiedzieć, że to nie jest dobry obraz. Jest REWELACYJNY!

To bez dwóch zdań najlepsza kinowa inkarnacja Spidermana oraz jeden z najlepszych filmów superbohaterskich w historii. To cudowne doświadczenie pełne energii, humoru, kreatywności, emocji, bohaterów, którzy z miejsca zdobywają naszą sympatię (Miles Morales! Peter Porker! Gwen Stacy! Spider Man Noir!), umiejętnie wplecionych nawiązań do innych wcieleń pajęczaka a przede wszystkim całej masy serca! Krótko mówiąc widać jak na dłoni, iż twórcy tej wspaniałej produkcji znają i kochają komiksy!

"Spider Man Universum" to także dzieło wbijające w fotel, jeśli chodzi o aspekt wizualny. Animacje zapierają dech w piersiach i nie jednokrotnie miałem wrażenie, że oglądam film aktorski. Dodatkowo bardzo podobały wszelkie zabawy formą, głównie jeśli chodzi o dosłowne przeniesienie estetyki komiksowej na ekran kinowy, czyli coś, co z marnym skutkiem próbował zrobić Ang Lee w swoim „Hulku”

Warto też zauważyć, że twórcom udało się połączyć kapitalną rozrywkę z elementami uniwersalnymi, w których każdy, nawet jeśli w życiu nie miał komiksu w ręce, znajdzie coś dla siebie! Poruszane są tu bowiem takie kwestie jak dojrzałość, poświęcenie oraz branie odpowiedzialności za innych.

Dodam także, że film, ani przez moment mi się nie nudził Ba! Może to wynik szybkiego tempa akcji, ale miałem wręcz wrażenie, iż jest zdecydowanie za krótki i zanim jeszcze ma dobre się rozkręcił to już skończył. Chętnie bowiem dłużej poprzebywałbym w tak wspaniale wykreowanym świecie i z tymi bohaterami :( Dlatego nie dziwię się że cały świat oszalał na punkcie produkcji!

Podsumowując. Jeśli ktoś jeszcze nie widział a ma taką możliwość, gorąco polecam udać się do kina! Na pewno nie będziecie tego żałować. Sam nie mogę się już doczekać powtórki.


wtorek, 1 stycznia 2019

Podsumowanie roku 2018

Niech Cthulhu będzie z wami!



W związku z tym, że rok 2018 wreszcie dobiegł końca uważam, że jest odpowiedni czas, by usiąść i na spokojnie spróbować jakoś podsumować wszystko to, co wydarzyło się w ciągu tych świeżo minionych dwunastu miesięcy. No więc z czego osobiście zapamiętam rok 2018?

No cóż muszę powiedzieć, że świeżo minione dwanaście miesięcy zapadnie mi w pamięci zkilku rzeczy. Nie tylko takich popkulturowych, ale również (a może przede wszystkim) czysto osobistych.

Po pierwsze z faktu, że największym filmowym wydarzeniem roku w naszym pięknym kraju była premiera głośnego „Kleru” Wojciecha Smarzowskiego. Filmu, który nie tylko pobił wszelkie dotychczasowe rekordy frekwencyjne, ale przede wszystkim podzielił Polskę na dwa zwalczające się wzajemnie obozy. Osobiście jeśli chodzi o opinię na temat tej produkcji jestem gdzieś pośrodku. Uważam, że to tytuł, który warto obejrzeć, ponieważ porusza ważne tematy (już mniejsza z tym, że Smarzowski nie odkrywa tu żadnej Ameryki. Przeciwnie! Dotyka kwestii które dla nikogo kto obserwuje świat i nie spędził całego życia uwięziony pod kamieniem nie powinno być żadnym zaskoczeniem oraz „przekonuje przekonanych”), jednak ogólna wymowa ideologiczna mogłaby być bardziej zniuansowana. Chodzi mi tu przede wszystkim o fakt, że w scenariuszu zabrakło jakiejkolwiek postaci pozytywnej i w rezultacie wychodząc z kina ma się wrażenie jakby cały Kościół był do szczętu zły i zepsuty. A to przecież nieprawda!

Po drugie z entuzjastycznych reakcji na „Czarną Panterę” (Filmu typowanego nawet do zdobycia Oscara, co moim zdaniem byłoby przesadą nawet większą od zwycięstwa del torowego „ryboludzia” nad rewelacyjnym „Trzy Billboardy za Ebbing Missouri”. Obraz Ryana Cooglera to bowiem dzieło w najlepszym razie przyzwoite, mającego świetnego antagonistę jednak nie da się ukryć, że były w tym roku dużo lepsze produkcje. Ba! Nawet na temat rasizmu mieliśmy bardzo udane "Czarne Bractwo" czyli powrót Spike'a Lee do formy po nieudanym remaku Oldboya), memów związanych z szokującym dla wielu osób zakończeniem „Avengers Infinity War” (chyba nikt bowiem nie spodziewał się bowiem tego, że bracia Russo będą mieli na tyle odwagi oraz kreatywnej swobody by wymazać z istnienia uwielbianych przez fanów bohaterów) oraz fali nienawistnej energii jaka przelała się przez polski Internet po doniesieniach (jak się okazało fałszywych) o poszukiwaniu czarnoskórej aktorki do roli w przygotowywanym przez Netflixa serialu „Wiedźmin”.

Po trzecie z odsunięcia Jamesa Gunna od reżyserowania trzeciej części mojej ulubionej filmowej serii czyli „Strażników Galaktyki” za głupie wpisy na Twitterze sprzed kilkunastu lat. Swoją drogą warto nadmienić, że z podobnych powodów Kevin Hart zrezygnował z prowadzenia tegorocznej oscarowej gali.

Po czwarte z sensacyjnego porzucenia posady reżysera najnowszej części przygód Jamesa Bonda przez Danny’ego Boyle’a. Jak donoszą dobrze poinformowane wiewiórki producenci nie chcieli się zgodzić między innymi na zatrudnienie do roli czarnego charakteru Tomasza Kota. W ogóle był to udany rok dla polskich aktorów i aktorek czego przykładem może być fakt, że Rafał Zawierucha dostąpił zaszczytu zagrania u Quentina Tarantino.

Po piąte z akcji ratowniczej pod Nanga Parbat, którą śledziłem z zapartym tchem przez całą noc a panowie Bielecki, Urubko, Tomala i Botor to dla mnie prawdziwi herosi i superbohaterowie, z których jako Polacy możemy i powinniśmy być dumni.

Po szóste z faktu, że realizację wielu planów (na przykład wyjazdu na ślub mojej serdecznej przyjaciółki) uniemożliwił mi fakt, że przez dłuższy czas zmagałem się z paskudnym złamaniem ręki, będącego tak na marginesie dowodem na to, że kultura faktycznie bywa źródłem cierpień. Wspomnianej wyżej kontuzji doznałem bowiem niedaleko kina, kiedy przeglądanie wywieszonych plakatów zainspirowało mnie do tego, by próbować przełazić przez wiszące nad chodnikiem łańcuchy zamiast je po prostu jak człowiek ominąć. Ewentualnie można powiedzieć, że piękne kobiety potrafią łamać nie tylko serca, ponieważ wszystko to miało miejsce, kiedy szedłem na spotkanie z koleżanką.

Po siódme z faktu, że wreszcie narodził się satysfakcjonujący mnie temat mojej pracy doktorskiej (Kino autotematyczne czyli filmy o filmach).

Po ósme ze swojego bogatego zaangażowania w wiele ciekawych kulturalnych inicjatyw. Jako wolontariusz miałem bowiem możliwość obserwowania jak w praktyce (a nie tylko czysto teoretycznie, co niestety mają do zaoferowania studia kulturoznawcze) wygląda organizacja wielkich imprez takich jak Jarmark Dominikański, Noc Muzeów czy festiwal „Wschód Kultury. Inny Wymiar”. Poznałem też kilka nowych słów, takich jak na przykład trytytka. Dodam także, że udało mi się też jakimś cudem załapać na staż do Miejsko-Gminnego Centrum Kultury w Choroszczy. Mam nadzieję, że zebrane doświadczenie zaprocentuje w przyszłości.

Po dziewiąte z prawdopodobnie najlepszego repertuarowo zlotu „Filmweb Offline”. Oczywiście mam tu na myśli te edycje, w których miałem okazję uczestniczyć. Każdy z seansów uważam bowiem za wartościowe doświadczenie a jeden z widzianych tam obrazów został nawet moim filmem roku! (Na razie nie będę jednak zdradzał, który). Muszę tu wspomnieć o tym, że nawet „Climax”, który po samej projekcji uznałem za najgorszy z zaprezentowanego zestawu wywarł na mnie na tyle dobre wrażenie, że przyznam szczerze, iż im dłużej o tej produkcji myślę, tym bardziej ją doceniam i tym mocniej rośnie we mnie myśl o ponownym seansie. Dodatkowo przy okazji tego eventu po raz pierwszy w życiu miałem okazję zjeść kebaba, spełniłem swoje marzenie zobaczenia na własne oczy obrazów Zbigniewa Beksińskiego, aż do białego rana dyskutowałem na temat kina z grupą podobnych sobie pasjonatów a przede wszystkim zamieniłem kilka słów ze swoim idolem jeśli chodzi o pisanie na temat filmów czyli Michałem Walkiewiczem. Można więc śmiało uznać ten wyjazd za udany.

Wspomniałbym tu również o mundialu, jednak poziom tegorocznych zmagań sprawił, że dużo bardziej od finalnego wyniku zapadł mi w pamięci fakt, że poszczególne spotkania miałem możliwość oglądać w towarzystwie najwspanialszej osoby na świecie.

Ale przejdźmy może do sedna czyli ogłoszenia laureatów „Bagienników” czyli nagród dla największych filmowych oczarowań i rozczarowań roku 2018. Z góry zaznaczam, że zestawienie to jest czysto subiektywne ponieważ przefiltrowane przez mój własny, trzeba dodać, że dość specyficzny gust.

Zdaje sobie również sprawę, że mimo najszczerszych chęci nie wszystkie produkcje (np. Panny z dobrych domów czy Roma), które przypadły mi do gustu znajdą się na liście. Nie jest ona bowiem z gumy a chętnych jest więcej niż miejsc (czyli już można powiedzieć, że był to całkiem udany rok jeśli chodzi o filmowe propozycje). Dodatkowo pozwolę sobie nadmienić, że brakuje tu kilku pozycji, które mogłyby (i pewnie powinny) się tu znaleźć, gdyby udało mi się je obejrzeć. Mam tu na myśli przede wszystkim „Zwierzęta” Grega Zglińskiego, o których słyszałem wiele dobrego jednak żadne kino w naszym pięknym mieście nie zdecydowało się tej produkcji wyświetlić.

Jeśli chodzi natomiast o liczby bezwzględne to już kolejny rok trwa u mnie kryzys związany z poczuciem wysycenia filmami. W związku z tym ogólnie widziałem w tym roku 170 filmów oraz 14 seriali. 62 spośród wyżej wymienionych produkcji miało w tym roku polską premierę kinową lub były dostępne w źródłach streamingowych. Jeden film natomiast miałem okazję obejrzeć przedpremierowo podczas (wspomnianego już wcześniej) Filmweb Offline jednak spodobał mi się na tyle, że postanowiłem go tutaj uwzględnić.

 Udało mi się jednak wybrać piętnaście pozycji, które w ubiegłym roku z różnych powodów podobały mi się najbardziej i uważam, że są reprezentatywne dla ogólnego tonu światowej kinematografii. Dobrze! Zaczynamy!

Na początek kilka wyróżnień specjalnych

Największy debilizm roku: Usunięcie tablicy upamiętniającej Dżigę Wiertowa w Białymstoku czyli jego rodzinnym mieście. Przepraszam za dosadność, ale trudno mi to inaczej nazwać. Pewne gremia (łaskawie pominę jakie) uznały bowiem, że Wiertow jest nie tyle ojcem kina dokumentalnego co raczej rosyjskim propagandzistą i z tego powodu nie należy mu się żadne upamiętnienie. No cóż! Jak to trafnie ktoś podsumował: Eisenstein może się cieszyć, że urodził się w Rydze.

Największa niespodzianka roku: Lady Gaga jest nie tylko wspaniałą piosenkarką, ale też na prawdę dobrą aktorką.

Największe rozczarowanie: Prawdziwa historia. Po połączeniu talentów Romana Polańskiego i Evy Green spodziewałem się wspaniałego kina tymczasem dostałem rozmoczony kapiszon.

Największe zaskoczenie: Pod ciemnymi gwiazdami. Spodziewałem się nudnych romansowych smętów tymczasem dostałem intrygujący klimat, bawienie się konwencjami oraz niesamowitą kreację Jessie Buckley.

Najlepszy aktor w najgorszym filmie: Tom Hardy (Venom). Tylko jego klasa i charyzma, ze ten kinematograficzny potwór Frankensteina w ogóle był oglądalny. Ba! Że zarobił w kinach kokosy.

Najlepsze zakończenie: Avengers Infinity War. Ta cisza, niedowierzanie i zszokowane miny widzów po zakończonym seansie były pięknym widokiem.

Najlepsza aktorka: Sofia Boutella (Climax). Ten rok zdecydowanie nas rozpieszczał jeśli chodzi o wielkie kreacje kobiece (warto tu wymienić popisy aktorskie Jessie Buckley, Toni Collette, Margot Robbie, Frances McDormand, Joanny Kulig czy Vicky Krieps) jednak mnie zahipnotyzowała Boutella, od której w Climaxie trudno oderwać wzrok.



Miejsce 15
Climax
Reżyseria: Gaspar Noe

Tak jak już wspomniałem ten film „kiełkuje” we mnie od momentu, kiedy miałem możliwość zobaczenia go po raz pierwszy. Scenariusz jest w najlepszym razie pretekstowy, ale genialna robota operatorska jaką wykonał Benoit Debbie oraz wielka rola hipnotyzującej Sofii Boutelli (bez wątpienia aktorka roku) sprawiają, że seans jest niezwykle intensywnym doświadczeniem, które zostawia w psychice trwały ślad.

Miejsce 14.
Narodziny Gwiazdy
Reżyseria: Bradley Cooper

Nie będę ukrywać, że fabuła tej produkcji jest sztampowa, jednak kapitalna chemia między prawdopodobnie najlepszym duetem roku czyli Lady Gagą i Bradleyem Cooperem sprawiają, że całość wzorcowo odziałuje na emocje.

Miejsce 13
Anihilacja
Reżyseria: Alex Garland

Film, który co prawda nie dorównuje literackiemu oryginałowi, jednak dzięki kapitalnemu klimatowi stoi na własnych nogach. Alex Garland po raz kolejny udowadnia, że jest wielką nadzieją kina sf.

Miejsce 12
The Endless
Reżyseria: Aaron Moorhead, Justin Benson

“Horror intelektualny” przywodzący na myśl dokonania H.P. Lovecrafta. Twórcy doskonale zdają sobie bowiem sprawę, że to co najstraszniejsze nie może być nazwane, ani bezpośrednio ukazane. Bazują zatem na niedopowiedzeniu i wychodzi im to znakomicie.

Miejsce 11.
Hereditary
Reżyseria: Ari Aster

Wielka rola Toni Collete oraz rewelacyjnie wykreowany klimat dowodzący, że nie potrzeba „jump scenek” by trzymać widza w napięciu przez cały seans. Gdyby nie przekombinowane zakończenie z pewnością byłoby to jedno z czołowych miejsc w tym zestawieniu.

Miejsce 10
Nigdy Cię tu nie było
Reżyseria: Lynne Ramsey

Nowy film twórczyni znakomitego „Musimy porozmawiać o Kevinie” to arthousowa wariacja na temat „Taksówkarza” Martina Scorsese. Lynne Ramsey znów nie zawiodła i dostarczyła nam produkcję intrygującą i pozostają w pamięci na długo po seansie. Warta uwagi jest także doskonała kreacja Joaquina Phoenixa.

Miejsce 9.
Wieża, Jasny Dzień
Reżyseria: Jagoda Szelc 
Będę bardzo mocno przyglądał się dalszemu rozwojowi kariery Jagody Szelc ponieważ swoim intrygującym i hipnotyzującym debiutem mnie całkowicie „kupiła” oraz pokazała, że ma ogromny potencjał by zrewolucjonizować polskie kino. Nie boi się bowiem sięgać po kanony kina gatunkowego, którego polscy twórcy boją się jak ognia.

Miejsce 8.
Disaster Artist
Reżyseria: James Franco 
„Ed Wood” na miarę dwudziestego pierwszego wieku. Film oferujący nam spojrzenie za kulisy powstawania kultowego „The Room” (prawdopodobnie najbardziej nieudolnego filmu w historii kina) oraz jego twórcę czyli legendarnego już Tommy’ego Wiseau. Piękny hołd dla marzeń oraz wielka rola Jamesa Franco, która (z powodów, że tak to określę, pozamerytorycznych) nie została zauważona przez Akademię.

Miejsce 7.
Dusza i Ciało
Reżyseria: Ildiko Enyedi 
Ubiegłoroczny kandydat Węgier do Oscara dla najlepszego filmu nie anglojęzycznego to bardzo nietypowa historia miłosna, która mnie osobiście zauroczyła nastrojem.

Miejsce 6.
Mandy
Reżyseria: Panos Cosmatos 
Największy filmowy „odjazd” roku! Panos Cosmatos, autor rewelacyjnego „Za czarną tęczą” docisnął pedał gazu do samej podłogi i zafundował nam psychodeliczną podróż do samego jądra ciemności! To kino jakie uwielbiam! Zniewalające frenetyczną stroną wizualną, kipiące energią, urzekające znakomicie dopasowaną muzyką oraz posiadające Nicholasa Cage’a, który przypomniał, że jest przede wszystkim kapitalnym aktorem a nie internetowym memem.

Miejsce 5.
Zimna Wojna
Reżyseria: Paweł Pawlikowski 
Cudowny i niesamowicie piękny film, który urzekł mnie nastrojem, zdjęciami oraz fantastyczną grą aktorską. Trzymam kciuki by w ręce Pawlikowskiego wpadł kolejny Oscar, ale zdaję sobie sprawę, że będzie ciężko. Faworytem jest bowiem „Roma” Alfonso Cuarona

Miejsce 4.
Avengers Infinity War
Reżyseria: Anthony i Joe Russo 
Film, do którego najwięcej razy wracałem jeśli chodzi o przedstawicieli minionych 12 miesięcy. Epickie zwieńczenie dziesięciu lat funkcjonowania MCU. Kino totalne, imponujące rozmachem oraz mającego odwagę by zrobić coś, czego po kinie superbohaterskim do tej pory ciężko było się spodziewać (mam tu oczywiście na myśli zakończenie, które robi piorunujące wrażenie nawet mimo świadomości, że w następnym filmie serii zostanie odwrócone).

Miejsce 3.
Tajemnice Silver Lake
Reżyseria; David Robert Mitchell 
Zdaje sobie sprawę, że nowy film twórcy „Coś za mną chodzi” nie każdemu przypadnie do gustu. Ja jednak jestem zachwycony, ponieważ doskonale obrazuje stopień do jakiego współczesne społeczeństwo zanurzone jest w popkulturowej pustce, której usilnie staramy się nadać sens i znaczenie. Warto podkreślić kapitalną kreację Andrew Garfielda, wdzięk Riley Keough (bez wątpienia najbardziej „zapracowanej” aktorki ponieważ znalazła się w tym roku w trzech znakomitych produkcjach) oraz szalony klimat przypominający dokonania Davida Lyncha.

Miejsce 2.
Suspiria
Reżyseria: Luca Guadagnino 
Intensywne, niepokojące, hipnotyzujące, zmysłowe i intrygujące doświadczenie, które chętnie zobaczyłbym drugi raz ponieważ zrobiło na mnie ogromne wrażenie. Prawdę mówiąc chyba nawet większe niż kultowy oryginał.

Miejsce 1.
Dom, który zbudował Jack
Reżyseria: Lars von Trier 
Chyba nikt nie sądził, że wybór może być inny? Film przedpremierowo widziałem we wrześniu na Filmweb Offline. Mój ulubiony superbohater Kapitan Depresja, tym razem postanowił zagrać ze swoim dotychczasowym wizerunkiem i zabawić się w Quentina Tarantino. Efekt jest doprawdy porażający. Wyszedł bowiem film nasycony czarny humorem, zaskakujący, zadziorny i prowokujący.