środa, 11 maja 2016

Kapitan Ameryka: Wojna Bohaterów (2016)



Niech Cthulhu będzie z wami!

Zacznę może od tego, że kiedy wczoraj wieczorem zasiadałem w fotelu kinowym by obejrzeć produkcję stworzoną przez braci Russo miałem w głowie dwa pytania. Po pierwsze czy ten film faktycznie wychodzi zwycięsko z pojedynku z innym tegorocznym starciem komiksowych tytanów czyli recenzowanym przeze mnie już jakiś czas temu „Batman v. Superman Świt sprawiedliwości ” a po drugie czy rzeczywiście jest to, jak sugerują recenzje, najlepsza ekranizacja komiksu w historii kina.

No cóż. Muszę powiedzieć, że jeśli chodzi o pierwszą z poruszonych wyżej kwestii to opinia publiczna się nie myli i zwycięstwo niewątpliwie należy się „Wojnie Bohaterów”. Przede wszystkim dlatego, że w przeciwieństwie do wspomnianej wyżej produkcji Zacka Snydera jest dziełem bardziej koherentnym. Nie ma tu wszak chaosu wynikającego z posiadania 500 milionów nijak ze sobą nie powiązanych wątków oraz miliarda postaci w gruncie rzeczy redundatnych dla opowiadanej historii a które to grzechy wynikają z pośpiesznego budowania uniwersum. Dodatkowo nie miałem wrażenia, że konflikt w tym filmie został wywołany sztucznie (No dobrze! Taki stan rzeczy nie do końca odpowiada prawdzie, ale ponieważ zostałem poproszony by nie spojlerować nie będę wchodzić w szczegóły. Powiem tylko, że chodziło mi tu o konkretne umocowanie sporu w fabule, które tu faktycznie ma miejsce a nie o „lenistwo” scenarzysty „BvS”, który wymyślił sobie skłócił głównych protagonistów nie bardzo wiedząc jak to logicznie przedstawić czy umotywować, więc konflikt ma miejsce właściwie dlatego, że „bo tak i kropka!”. W przypadku „Wojny Bohaterów”wiemy dokładnie dlaczego bohaterowie walczą, gdyż motywacje obu stron zostały przedstawione całkiem wiarygodnie i wyczerpująco. Tak na marginesie dodam, że do mnie osobiście bardziej przemówiły racje kierujące Tonym Starkiem, ale to pewnie w głównej mierze zasługa faktu, że Robert Downey Jr jest obiektywnie rzecz biorąc znacznie lepszym aktorem niż Chris Ewans i potrafił je znacznie lepiej wyrazić. Tak na marginesie warto również nadmienić, że w „Batman v. Superman” nie występuje prześliczna, przesłodka i przeurocza Elizabeth Olsen. Szkoda tylko, że jest jej tak mało.

Schody zaczyną się jednak, kiedy mówimy o tym czy „Wojna Bohaterów” rzeczywiście jest najlepszą ekranizacją komiksu ever. Moim zdaniem nie!

Jasne! Nie będę ukrywał, że z przyjemnością to dzieło obejrzałem i że z łatwością można tu wskazać liczne aspekty stojące na bardzo wysokim poziomie. Mam tu na myśli zwłaszcza znakomitą realizację, widowiskowe sceny akcji oraz kapitalną grę aktorską ze szczególnym uwzględnieniem przywołanego już Downey Jr oraz Daniela Bruhla wcielającego się w intrygującego Barona Zemo odgrywającego rolę „man behind the curtain” znacznie lepiej niż grany przez Jessego Eisenberga Lex Luthor w „Batman v. Superman”.

Z drugiej jednak strony nieco zbyt wyraźnie odczuwalne jest, że choć mamy tu do czynienia z kinem poważniejszym i cięższym gatunkowo niż obie części „Avengers” (Które nie oszukujmy się miały być po prostu rozkoszną rozpierduchą) to jednak twórcy nie bardzo mogli sobie pozwolić na zbyt mroczny klimat i poważny ton, ponieważ było nie było jest to produkcja skierowana w głównej mierze do młodszego widza i jako taka musi być nastawiona przede wszystkim na dostarczanie rozrywki a nie, że się tak wyrażę, „babranie się” w psychice głównych bohaterów i silenie się na „pararealizm” w stylu Nolanowskich Batmanów.

Tytułowa wojna bohaterów wbrew szumnym zapowiedziom nie jest więc tak naprawdę wojną per se tylko raczej wymianą mocniejszych szturchańców (jakoś bowiem nie odczułem tego, by obie strony konfliktu miały ochotę się wzajemnie pozabijać) a rosnące napięcie rozluźnianio tu praktycznie non stop serwując wątpliwej jakości one-linery. Przodował w tym zwłaszcza Spiderman i muszę powiedzieć, że nie podzielam ogólnego entuzjazmu odnośnie wprowadzenia tej postaci i sposobu jej przedstawienia. Dla mnie wniosła ona bowiem niewiele do opowiadanej historii.

Dodatkowo warto zaznaczyć, że aby w ogóle było tu jakiekolwiek napięcie musiano zdecydowanie downgradować Visiona, który w „Avengers Age of Ultron” został przedstawiony jako prawdziwy „wymiatacz” i powinien praktycznie w pojedynkę oraz bez najmniejszych problemów poradzić sobie ze zbieraniną Kapitana Ameryki. Tymczasem tu został niemal tak samo zmarnowany, jak Kylo Ren w najnowszej odsłonie „Gwiezdnych Wojen”. Dlatego też nie będę ukrywał, że mi osobiście do gustu przypadło zdecydowanie bardziej konsekwetne budowanie klimatu oraz świata przedstawionego w „Mrocznym Rycerzu”, „Strażnikach” czy nawet wspomnianym wcześniej „Batman v. Superman”.

Podsumowując. Choć „Kapitan Ameryka: Wojna Bohaterów” nie jest aż tak przełomową produkcją i „game changerem” na jaki ją kreują (Ba! Nie jest nawet najlepszym filmem akcji bieżącego roku. Na to miano zasługuje bowiem wyłącznie „Hardcore Henry”), to jednak oferuje solidną porcję rozrywki stojącej na najwyższym poziomie. Dlatego też mimo wspomnianych wyżej, w gruncie rzeczy drobnych, uwag jestem zadowolony z seansu i zdecydowanie mogę tę produkcję polecić!

OCENA: 8/10



niedziela, 8 maja 2016

Pięć najlepszych książek, jakie czytałem w bieżącym roku (Odsłona 1.)


Niech Cthulhu będzie z wami!


Z okazji przypadającego wczoraj dnia bibliotekarza, o którym tak na marginesie mogę powiedzieć, że jest również moim świętem postanowiłem zapoczątkować nowy dział swojego bloga, w którym będę dokładał swoją cegiełkę do promowania czytelnictwa. Mam tu na myśli regularne podsumowania swoje przygód czytelniczych lub podrzucanie wam interesujących i wartych uwagi propozycji lekturowych. Na początek proponuję pierwszą odsłonę rankingu najlepszych książek jakie czytałem w bieżącym roku. Enjoy! 

1. Metro 2033 (Dmitrij Gluchovskij)

Oficjalny Opis (za Lubimyczytać.pl) 

Metro 2033” jest przypowieścią o postnuklearnej Moskwie, gdzie ci, którzy przeżyli kryją się przed promieniowaniem i nowymi formami życia w stołecznym metrze – największym schronie przeciwatomowym świata. Rozproszone grupki ludzi tworzą państwa-miasta na stacjach kolejki podziemnej, handlując, wojując i układając się między sobą. Bohater książki, Artem, aby ocalić swoją stację, jest zmuszony do wyprawy na drugi koniec metra, podczas której pokonuje liczne niebezpieczeństwa i poznaje nowe społeczności, które powstały po wojnie. Im dłużej szedł, im więcej poznawał światopoglądów, tym bardziej przekonywał się, że cała jego wyprawa jest pozbawiona sensu. W końcu staje przed wyborem: czy jest sens iść dalej?


2.  Próba  (Eleanor Catton)

Oficjalny opis (za Lubimyczytać.pl)

W mieście wybuchł skandal obyczajowy – nauczyciel liceum muzycznego miał kontakty seksualne z nieletnią uczennicą. Główna postać w powieści, nauczycielka saksofonu, przygląda się swojej klasie, przyjaciółkom ofiary, które wyrażają oburzenie seksualnym skandalem, ale zarazem bardzo chętnie, z zaciekawieniem i zazdrością, śledzą każdy jego detal…
Z liceum sąsiaduje szkoła teatralna. Jej uczniowie postanawiają na zaliczenie odegrać sztukę, której tematem jest ten skandal. Wytyczenie granic między sztuką, dramatem scenicznym a światem realnym z jego życiowymi dramatami wzbudza jeszcze większe emocje, gdy młody student szkoły aktorskiej dowiaduje się, że molestowaną uczennicą jest młodsza siostra jego również nieletniej dziewczyny.

3. Trzynasta opowieść (Diane Setterfield)

Oficjalny opis (za Lubimyczytać.pl) 

Margaret Lea - zwyczajna dziewczyna, córka antykwariusza z Cambridge, która bardziej kocha książki niż ludzi, i Vida Winter - największa pisarka naszych czasów, żyjąca z dala od świata, tajemnicza legenda łącząca siłę starożytnej bogini i czarownicy. Vida Winter nie ma prawdziwego nazwiska, za to ma setki biografii. Żadna nie jest prawdą. Wszystkie są zmyśleniem. Teraz ponaglana śmiertelną chorobą chce wreszcie wyjawić prawdę. Prawdę, która prześladowała ją przez całe życie. Wybiera Margaret a dlaczego? Skąd wie, że tylko ta dziewczyna ją zrozumie? Rozpoczyna się walka z prawdą i o prawdę. Ożywają wielkie uczucia, grzeszne namiętności, przeklęte i tragiczne postaci, duchy przeszłości. Porywa nas magia urzekającej opowieści. 

4. Zoo City (Lauren Beukes)


Oficjalny opis (za Lubimyczytać.pl)

Zinzi December dźwiga Leniwca na własnych plecach, żyje z talentu do znajdowania zaginionych rzeczy i ma paskudny dryg do oszustw internetowych. Pewnego dnia ktoś bestialsko morduje jej klientkę, a Zinzi musi się podjąć zadania, na które nie ma najmniejszej ochoty.
Zlecenie od legendarnego producenta muzycznego może się okazać biletem wyjścia z Zoo City, najgorszej dzielnicy Johannesburga, pełnej slumsów zamieszkanych przez prostytutki, morderców i pospolitych przestępców, z których każdy, tak jak Zinzi, nosi emanację swego grzechu w postaci jakiegoś zwierzęcia i żyje w cieniu piekielnej Cofki.
Ale nie jest tak łatwo uwolnić się od własnej przeszłości ani nie dać się uwikłać w cudze, mroczne sekrety – Zinzi musi przemierzyć drogę najeżoną zbrodnią, magią i stawić czoło temu, co do niej wraca z Poprzedniego Życia. 


5. Nagi lunch (William S. Burroughs)

Oficjalny opis (za Lubimyczytać.pl)

Na pierwszy rzut oka główne tematy „Nagiego lunchu”, ściśle ze sobą związane, to narkotyki i homoseksualizm, opisywany przez Burroughsa z wyjątkową otwartością. Stacje metra o wschodzie słońca, tanie hotele, drętwe oczekiwanie na kolejną dawkę heroiny i melancholijne, skazane na niepowodzenie próby znalezienia szczęścia w seksie stanowią elementy pejzażu, w którym toczyło się życie Burroughsa w latach pięćdziesiątych dwudziestego wieku, gdy mieszkał w Nowym Jorku, Meksyku i Tangerze. Pisarz uważa narkotyki za najwyższą formę towaru i traktuje uzależnienie jako część spisku potężnych sił rządzących światem – koncernów medialnych, zbiurokratyzowanych organizacji politycznych i handlowych, korporacji medycznych nastawionych na zysk. Ich celem jest doprowadzenie nas do całkowitego uzależnienia, przekształcenie w narkomanów, czemu towarzyszą kuszące miraże grzesznego seksu.

wtorek, 26 kwietnia 2016

W końcu się złamałem ;)

Niech Cthulhu będzie z wami!
sherlock__bbc__series_sh_fan_poster_by_crqsf-d5kwcys

Zacznę może od, pewnie oczywistego dla wszystkich uważnych obserwatorów mojego bloga stwierdzenia, iż nie jestem wielkim entuzjastą czy koneserem seriali.

Jak mniemam powodem takiego stanu rzeczy jest fakt braku cierpliwości do śledzenia cotygodniowych odsłon, zamiast jednego "pełnego" dzieła nawet jeśli miałoby ono trwać cztery godziny.

Dodatkowo, jak zapewne zdążyliście i zdążyłyście zauważyć jestem mentalnym hipsterem i staram się unikać rzeczy, którymi wszyscy wokół się zachwycają (albo być względem nich przesadnie sceptycznym) a taka sytuacja ma miejsce w przypadku omawianego tu dziś tytułu.

Moje zamiłowanie do szeroko pojętych kryminałów oraz, że się tak wyrażę, "słabość" do przygód najsłynniejszego londyńskiego detektywa, przyczyniły się jednak do tego, ze ciekawość wzięła jednak górę nad rozsądkiem i podobnie jak to miało miejsce przy okazji pierwszego sezonu genialnego "Detektywa" postanowiłem zrobić wyjątek od przytoczonej wyżej reguły i sięgnąć po „Sherlocka”. Czy żałuję podjętej decyzji? Absolutnie nie! Żałuję wyłącznie tego, że zajęło mi to tak długo!

Bo choć na razie obejrzałem tylko jeden sezon, to jednak już na tym etapie mogę powiedzieć, iż jestem absolutnie oczarowany tym co zobaczyłem oraz przyznać, że wszystkie te niezwykle entuzjastyczne opinie, jakie słyszałem i czytałem na temat produkcji sygnowanej nazwiskami Stevena Moffata i Marka Gattisa były zdecydowanie zasłużone!

Dostałem bowiem produkcje z najwyższej półki! Tytuł doskonale zrealizowany pod każdym możliwym do wyobrażenia względem (Mam tu na myśli przede wszystkim idealnie dobraną i wspaniale budującą nastrój oraz napięcie muzykę, doskonale zarysowane a przede wszystkim wiarygodne postacie „z krwi i kości”, które łączy autentyczna chemia, wzorcowo wyważone proporcje miedzy humorem a powaga oraz wspaniałe, „żywe” i autentycznie zabawne dialogi (Moim ulubionym jest chyba ten fragment "Anderson don't talk out loud, you lower the IQ of the whole street!"), wciągający (do tego stopnia, ze cały sezon "pochłonąłem" praktycznie podczas jednego posiedzenia), trzymający w napięciu, oferujący naprawdę intrygujące zagadki kryminalne (tak na marginesie dodam, że pozornie ryzykowny pomysł z uwspółcześnieniem realiów opowiadań Arthura Conan Doyle'a w mojej ocenie zdecydowanie zdał egzamin),oraz budzący skojarzenia, (głównie ze względu na dość ekstrawagancką i socjopatyczną naturę głównego bohatera) z uwielbianym przeze mnie Doktorem Housem.

Warto także podkreślić doskonałą grę aktorską, zwłaszcza jeśli chodzi o dyspozycję zaprezentowaną przez Benedicta Cumberbatcha (czy tez, jak wole go nazywac, Bulbazaura Candigrama ), ktory dowodzi, iz jest niesamowicie charyzmatycznym i nieprzeciętnie utalentowanym aktorem z wielkimi perspektywami na przyszłość. Przyznaje jednak, ze cieżko mi jednoznacznie ocenić czy wypadł on lepiej niż Robert Downey Jr. w filmach Guya Ritchie. Podobnie jak w przypadku porównań Jokera w interpretacji Jacka Nicholsona i Heatha Ledgera (a w tym roku do tej swoistej "ukladanki" dojdzie jeszcze Jared Leto, którego kreacja, jak można mniemać po zwiastunach „Suicide Squad” również zapowiada się ciekawie), mamy tu do czynienia z dwiema diametralnie innymi wersjami tej postaci wynikającej z odmiennych wizji twórców. Tak na marginesie dodam również, że pozytywnie zaskoczył mnie wcielający się w adwersarza głównego bohatera Andrew Scott, który udowodnił, że jest znacznie lepszym aktorem niż mogłyby to sugerować jego "popisy" w Spectre i Victorze Frankensteinie. Ba! W mojej ocenie pod względem aktorskiego kunsztu niewiele, o ile w ogóle, ustępował on przywołanemu wyżej Cumberbatchowi. 

Podsumowując muszę powiedzieć, że "Sherlock"to kawał fantastycznie wykonanej roboty, najlepszy dowód na to , iż BBC wciąż jest gwarantem bardzo wysokiej jakości oraz potwierdzenie tezy, iż w dzisiejszych czasach seriale faktycznie potrafią byc znacznie lepsze i ciekawsze od filmów.

Ocena: 9,5/10, serduszko na Filmwebie i niecierpliwe oczekiwanie na możliwość obejrzenia kolejnych odcinków. 

wtorek, 22 marca 2016

20 najlepszych filmów, jakie w życiu widziałem

Niech Cthulhu będzie z wami!

Oto krótka, całkowicie subiektywna i nie aspirująca do bycia jedynie słuszną wyrocznią lista filmów, które jak na ten moment automatycznie przychodzą mi do głowy kiedy myślę o najwartościowszych obrazach jakie miałem przyjemność oglądać w czasie swojej przygody z kinem.


Uwaga! Miało być 10 pozycji, ale uznałem, że to za mało. Zresztą i tak nie wszystkie wartościowe tytuły zmieściły się w tym zestawieniu co sprawia, że przedstawiona kolejność jest kolejnością wyłącznie "na ten moment" i w przyszłości zapewne ulegnie zmianie

Miejsce 1. 
Czas Apokalipsy  (1979)
Reżyseria: Francis Ford Coppola

Miejsce 2. 
Milczenie Owiec (1991)
Reżyseria: Jonathan Demme

Miejsce 3. 
Czarny Łabędź (2010)
Reżyseria: Darren Aronofsky

Miejsce 4. 
Dwunastu gniewnych ludzi (1957)
Reżyseria: Sidney Lumet

Miejsce 5. 
Melancholia (2011)
Reżyseria: Lars von Trier

Miejsce 6. 
Pulp Fiction (1994) 
Reżyseria: Quentin Tarantino

Miejsce 7. 
Taksówkarz (1976)
Reżyseria: Martin Scorsese

Miejsce 8. 
The Thing  (1982)
Reżyseria: John Carpenter

Miejsce 9. 
Bronson (2008)
Reżyseria: Nicolas Winding Refn

Miejsce 10. 
Mr Nobody (2009)
Reżyseria: Jaco Van Dormael

Miejsce 11. 
Terminator (1984)
Reżyseria: James Cameron

Miejsce 12. 
Piknik pod wiszącą skałą (1975)
Reżyseria: Peter Weir

Miejsce 13. 
Blade Runner (1982)
Reżyseria: Ridley Scott

Miejsce 14. 
Nóż w wodzie (1961)
Reżyseria: Roman Polański

Miejsce 15. 
Funny Games (1997)
Reżyseria: Michel Haneke

Miejsce 16. 
Memento (2000)
Reżyseria: Christopher Nolan

Miejsce 17. 
Lot nad kukułczym gniazdem (1975)

Miejsce 18. 
Drabina Jakubowa (1990)
Reżyseria: Adrian Lyne

Miejsce 19. 
Leon Zawodowiec (1994)
Reżyseria: Luc Besson

Miejsce 20. 
Donnie Darko (2001)
Reżyseria: Richard Kelly 

niedziela, 28 lutego 2016

Moje przedoscarowe przewidywania. Ciekawe czy się spełnią? ;)

Niech Cthulhu będzie z wami!



Korzystając z okazji, że dzisiaj w nocy odbędzie się ceremonia przyznania Oscarów czyli rzekomo najbardziej prestiżowych nagród przemysłu filmowego przedstawiam wam moje przewidywania ostatecznych rezultatów. Ciekawe czy się spełnią? ;) Od razu mówię, że nie widziałem wszystkich nominowanych (przykładowo w kategorii najlepszy film widziałem 7 na 8 tytułów) więc czasami będzie to takie "wróżenie z fusów" i wyraz czystego chciejstwa. 

wtorek, 16 lutego 2016

12 najlepszych książek jakie w życiu czytałem

Niech Cthulhu będzie z wami!

Kilka lat temu (konkretnie dwa) -popełniłem notkę, w której pokusiłem się o sporządzenie rankingu książek, które póki co wywarły na mnie największy wpływ 

Teraz doszedłem do wniosku, że nadeszła pora na przedstawienie pozycji, które mnie absolutnie oczarowały i które osobiście uważam za największe arcydzieła literatury z jakimi się zetknąłem. Ponieważ jednak nie mam ostatnio weny do tworzenia jakoś specjalnie skrzących erudycją tekstów a i chyba nie ma takiej potrzeby nie będę uzasadniał dlaczego na liście znalazła się ta a nie inna pozycja. Dodam więc tylko, że każdą z nich zdecydowanie polecam.

piątek, 12 lutego 2016

Moi ulubieni reżyserzy

Niech Cthulhu będzie z wami!


Dziś prezentuje wam przeniesione z mojego poprzedniego bloga, trochę zmienione i odświeżone zestawienie 21 twórców, którzy w mojej opinii stanowią gwarancję wysokiego poziomu, którzy mają swój autonomiczny styl  i po których filmy (mimo kilku rozczarowań) zawsze chętnie sięgnę. Krótko mówiąc zestawienie 21 moich ulubionych reżyserów!