Z uwagi kończącą się dziś kolejną edycję wspaniałego
festiwalu filmów krótkometrażowych Żubroffka chciałbym zaprezentować
subiektywną listę 10 filmów, które podczas tegorocznej odsłony najbardziej
przypadły mi do gustu.
Od razu informuję, że wybór był trudny, że mam dość
specyficzny gust (jakbyście jeszcze nie zdążyli zauważyć ;) ) oraz, że
opierałem się wyłącznie na tych tytułach, które miałem możliwość obejrzeć.
Dopuszczam bowiem do świadomości fakt, że były produkcje, które przegapiłem.
Które znalazły by się w moim zestawieniu gdybym tylko je zobaczył.
Ale może czas przejść do meritum
Miejsce 10.
The Formula
Reżyseria: Emmanuel Adjei
Kraj: Polska
Czas trwania: 15 minut
Oficjalny opis: Mimo różnych charakterów Zillah i Azar
kochają się. Sens ich miłości wyznacza nadejście upragnionego dziecka. Kiedy
ich nienarodzona córka umiera, żarliwe i zmysłowe uczucie poddane zostaje
próbie.
Miejsce 9.
Raven Mother
Reżyseria: Noemi Valentiny
Kraj: Słowenia
Czas trwania: 8 minut
Oficjalny opis: Animowana, ludowa opowieść o kobiecie, która mierzy się z
siłami potężniejszymi od niej samej i stara się zaakceptować swój los.
Miejsce 8.
Love
Reżyseria: Reka Bucsi
Kraj: Węgry
Czas trwania: 14 minut 30 sekund
Oficjalny opis: Uczucie opisane w trzech rozdziałach poprzez oddziaływanie
na odległy układ słoneczny.
Miejsce 7.
A night in
Tokoriki
Reżyser: Roxana Stroe
Kraj: Rumunia
Czas trwania: 18 minut
Oficjalny opis: W zaimprowizowanym nocnym klubie Takoriki cała wieś świętuje
18. urodziny Geaniny. Od swego chłopaka i Alina dostanie zaskakujący prezent, o
którym nikt nigdy nie zapomni.
Miejsce 6.
Wartburg
Reżyseria: David Borbas
Kraj: Węgry
Czas trwania: 15 minut
Oficjalny opis: Dwaj ojcowie, którzy stracili pracę i pieniądze zdecydowali,
że rozwiązaniem ich problemów będzie napad na pocztę przy użyciu wartburga.
Miejsce 5.
Back
Reżyseria: Gabriele Urbonaite
Kraj: Litwa
Czas trwania: 19 minut
Oficjalny opis: Początkująca aktorka wraca z Hollywood do swego rodzinnego
Wilna. Uświadamia sobie, jak bardzo zmienili się ludzie i samo miasto.
Miejsce 4.
The Bloom
of Youth
Reżyseria:
Adam Freund
Kraj: Węgry
Czas
trwania: 14 minut
Oficjalny opis: Karl zasypia w szkole, bo całą noc uczył się historii. To we
wtorek piąta lekcja. Zasnął już na trzeciej lekcji, biologii. Jednak gdy spał,
przynajmniej coś mu się przyśniło.
Miejsce 3.
What
happens in your brain if you see a german word like ...?
Reżyseria: Zora Rux
Kraj: Niemcy
Czas trwania: 5 minut
Oficjalny opis: Eksperymentalna podróż do świata niezwykle długiego
niemieckiego słowa.
Miejsce 2.
(Self)
exhibitions
Reżyseria:
Florencia Alberti
Kraj:
Hiszpania/Argentyna
Czas trwania: 14 minut 18 sekund
Oficjalny opis: Dokument w technice found footage, zwracający uwagę na nowe
formy ekshibicjonizmu w Internecie i portalach społecznościowych.
Miejsce 1.
Velodrool
Reżyseria: Sander Joon
Kraj: Estonia
Czas trwania: 6 minut 11 sekund
Oficjalny opis: Uzależnionemu od nikotyny rowerzyście kończą się papierosy.
Postanawia więc wystartować w wyścigu. By liczyć się w zawodach, potrzebuje
pomocy pewnych osób z tłumu.
Choć po "Suicide Squad" powinienem być ostrożny w
kwestii zachwytów już na tym etapie, jednak dzisiejszy zwiastun sprawił, że pozwolę sobie stwierdzić, iż kontynuacja przygód "Strażników Galaktyki" zapowiada się co najmniej równie
dobrze jak część pierwsza. Mam zatem nadzieję, że faktycznie dostaniemy solidną
dawkę bezpretensjonalnej rozrywki. In James Gunn we trust!
Na wstępie powinienem pewnie przeprosić za tak długą
przerwę w pisaniu. Wzięła się ona stąd, że jakoś nie miałem natchnienia na tworzenie wpisów. Zatem przepraszam i mam nadzieję,
że od teraz będzie lepiej.
A przechodząc do meritum informuję, że przygotowana
ostatnio prezentacją o coverach sprawiła, że postanowiłem pokusić się o przygotowanie listy
najlepszych moim zdaniem przeróbek tego typu jakie można usłyszeć w filmach .
Od razu wyjaśniam też, że jako cover za słownikiem terminów muzyki rozrywkowej rozumiem wykonanie, aranżację lub nagranie utworu muzycznego
wykonywanego wcześniej przez innego muzyka lub grupę muzyczną.
Żeby już jednak nie przedłużać oto moja lista
Miejsce 20.
"I will always love you" z filmu "Bodyguard" (1992)
Opis
fabuły: . W spokojnej, podmiejskiej dzielnicy ginie chłopiec. Przyjaciele,
rodzina i policja zaczynają poszukiwania, jednak zaginięcie chłopca okazuje się
być początkiem złożonej historii, której meandry są coraz bardziej zawiłe.
Zacznę
może od oczywistości. Podobnie jak to miało miejsce w przypadku omawianego nie
tak dawno serialu "Mr Robot", "Stranger Things" dość
nieoczekiwanie stało się największym popkulturowym fenomenem ostatnich lat.
Praktycznie wszyscy wokół o nim mówią zachwycając się kunsztem braci Duffer i
chwaląc praktycznie każdy element tej produkcji.
Dlatego
też mimo, że nie lubię ulegać "owczemu pędowi" a także, jak pewnie
zdążyliście zauważyć, niespecjalnie przepadam
za serialami uznałem, iż warto na ten tytuł "rzucić okiem" i przekonać
się czy faktycznie entuzjaści wypowiadający się o tym serialu w samych
superlatywach mają rację czy też może mamy tu do czynienia arcydziełem
marketingu i przehypowanym humbugiem.
I
wiecie co? Po seansie muszę powiedzieć, że bliżej mi do pierwszej z wyżej
wymienionych opcji. Bo choć opowiadana historia nie jest specjalnie oryginalna
(przeciwnie! Można powiedzieć, że jest schematyczna i opiera się na
wyświechtanych kliszach, które widzieliśmy już dziesięć tysięcy razy.
Przykładowo z motywem dziecka obdarzonego niezwykłymi mocami, na którym ktoś (w
tamtym wypadku była to sekta) chce przeprowadzać eksperymenty mieliśmy do
czynienia w tegorocznym "Midnight Special" Jeffa Nicholsa) jednak
dzięki znakomitej realizacji, kapitalnie wykreowanemu klimatowi, umiejętnym
bazowaniu na sentymencie widzów za latami osiemdziesiątymi i "kinem nowej
przygody" (ktoś kiedyś trafnie powiedział, że mamy tu do czynienia z
bardziej udaną wersją "Super 8" J.J. Abramsa), przyzwoitej grze
aktorskiej (wyróżnia się zwłaszcza Millie Bobbie Brown) oraz interesujących
bohaterów całość wciąga do tego stopnia, że nie można oderwać się od ekranu aż
nie obejrzy się wszystkich odcinków i nie pozna zakończenia. Na szczęście nie
ma ich tak znów wiele, więc jest to fizycznie wykonalne nawet "za jednym
posiedzeniem"
Podsumowując.
Jeśli jeszcze nie widzieliście "Stranger Things" gorąco zachęcam
do tego, by nadrobić zaległości.
Zacznę
może od tego, że czekałem na ten tytuł z wielkimi nadziejami jak również chyba
jeszcze większymi obawami. Z jednej strony bowiem od zawsze uważałem, że
tragiczna a jednocześnie fascynująca historia rodziny Beksińskich i ich
zmagania z tkwiącymi w nich, jak w każdym człowieku demonami (np. dążeniem do
autodestrukcji) to praktycznie gotowy materiał na znakomity film (nasiliło się
ono zresztą po przeczytaniu genialnej książki Magdaleny Grzebałkowskiej
"Beksińscy portret podwójny", którą tak swoją drogą gorąco polecam),
z drugiej jednak miałem w pamięci, że ten rok mnie delikatnie mówiąc nie
rozpieszczał i wszystkie (albo zdecydowana większość) filmy, na które czekałem
okazywały się mniejszymi bądź większymi niewypałami (Żeby wspomnieć tylko
"Hateful Eight" Quentina Tarantino czy "Suicide Squad"
Davida Ayera). Nie chciałem zatem narażać się na kolejne rozczarowanie.
Dodatkowo można się było niepokoić, czy debiutujący w długiej formie reżyser
Jan P. Matuszyński, będzie w stanie udźwignąć ciężar gatunkowy tej historii.
Czy podejdzie do tego niewątpliwie trudnego i skomplikowanego tematu w
odpowiednio wyważony sposób czy też da się zwieść taniemu efekciarstwu i
skandalizowaniu!
Na
szczęście dziś mogę z ręką na sercu zakomunikować, że wszystkie powyższe obawy
okazały się równie istotne co "łzy w deszczu". "Ostatnia
Rodzina" nie tylko bowiem sprostała moim oczekiwaniom, ale je wręcz
przerosła!
Oczywiście
nie znaczy to, że jest to produkcja pozbawiona wad. Że uniknięto pewnych
uproszczeń, nadużyć (np. Nie dziwię się, że Wiesław Weiss w swojej recenzji na
łamach "Teraz Rocka" zarzucił twórcom, że jego zdaniem z Tomasza
Beksińskiego niepotrzebnie zrobiono świra i półgłówka. Ba! Muszę przyznać, że
mimo, że w przeciwieństwie do pana Wiesława nie znałem osobiście pierwowzoru,
to jednak również miałem wrażenie, jakoby filmowy Tomasz był "nieco"
upośledzony umysłowo) czy uogólnień. Ba! W pełni zgadzam się z zasłyszanymi
kilka dni temu opiniami, iż ten film jest przede wszystkim skierowany do osób,
którzy już cokolwiek o Beksińskich wiedzą gdyż siłą rzeczy prezentowany jest tu
tylko pewien wycinek z ich życia. Pewna bardzo subiektywna wizja
rzeczywistości. Tak więc obawiam się, że jeśli ktoś o ich losie przed seansem
nic nie wiedział, po nim także wiele wiedzieć nie będzie.
Jednak to
wszystko moim zdaniem absolutnie nie zmniejsza potężnej siły oddziaływania tego
dzieła! Nie zmienia faktu, że jest to doświadczenie niesamowicie intensywne,
doprawdy porażające, do głębi poruszające, przesiąknięte nihilizmem, przygnębiające
i emocjonalnie wstrząsające, które zostaje z odbiorcą na długo! Do tego
stopnia, że nawet teraz, już kilka godzin po seansie czuję się jakby mnie ktoś
zdzielił po głowie obuchem i ciężko mi pozbierać myśli by napisać coś w miarę
sensownego.
Dlatego
też pozwólcie, że zadowolę się stwierdzeniem, że wszystkie nagrody i
wyróżnienia dla tej produkcji są absolutnie zasłużone a także pochwaleniem:
wybitnego aktorstwa zaprezentowanego przez Andrzeja Seweryna, Dawida Ogrodnika
(co zresztą było do przewidzenia znając klasę obu panów) i Aleksandrę Konieczną;
znakomitego pełnego niuansów i dwuznaczności oraz wspaniale łączącego elementy
komiczne z tragicznymi scenariusza Roberta Bolesty; niezwykle wiernie oddanej
scenografii; realizatorskiego kunsztu; zdjęć autorstwa Kacpra Fertacza oraz
znakomicie dobranej cudownej ścieżki dźwiękowej doskonale budującej klimat tej
smutnej i przygnębiającej historii.
Podsumowując.
"Ostatnia Rodzina" to nie tylko najlepszy film tego roku. To, nie
bójmy się tego słowa wybitne arcydzieło na światowym poziomie, które zostaje w
głowie po seansie na długo i które każdy fan dobrego kina koniecznie powinien
zobaczyć, do czego zresztą serdecznie zachęcam!
Jako że od piątku do niedzieli przebywałem w Warszawie na corocznym zlocie użytkowników portalu Filmweb, pomyślałem sobie, że warto byłoby napisać o tym doświadczeniu choć kilka słów.
Zacznę może od tego, że we wspomnianym wyżej wydarzeniu planowałem wziąć udział już od kilku lat, jednak zawsze w ostatniej chwili coś stawało na przeszkodzie. A to się w ostatniej chwili poważnie rozchorowałem, a to zwyciężała moja "fobia społeczna". W tym roku wreszcie udało mi się swój plan zrealizować i bardzo się z tego powodu cieszę!
W przeciwnym razie bowiem nie miałbym okazji poznać kilku osób z różnych części Polski podzielających moje zainteresowanie kinem (m.in. pani, która była statystką w "Ostatniej Rodzinie"), zobaczyć na żywo redaktora Michała Walkiewicza, którego szczerze podziwiam (szkoda tylko, że zabrakło mi odwagi by zrobić sobie z nim zdjęcie na pamiątkę) a przede wszystkim odbyć kilku bardzo ciekawych rozmów podczas których dowiedziałem się np. iż w przeciwieństwie do tego co można by sądzić, dobre polskie kino to nie oznacza tylko "wojna, depresja, żydzi i martyrologia", że nie tylko ja uważam "Córki Dancingu" za bardzo dobrą a przede wszystkim świeżą i oryginalną (zwłaszcza jak na polskie warunki) produkcję oraz, że nie tylko mi brakuje rodzimego kina gatunkowego, szczególnie jeśli chodzi o takie gatunki jak SF i horror.
Przede wszystkim jednak nie dane by mi było już teraz obejrzeć genialnej koreańskiej "Służącej", która na ten moment (tzn. prawdopodobnie do momentu zobaczenia przywołanej już wyżej "Ostatniej Rodziny", co planuję zrobić już w najbliższy piątek) jest moim absolutnym faworytem do tytułu najlepszego obrazu roku!
Koreański reżyser Park Chan-Wook, twórca m.in. "Stokera" i "Oldboya" kolejny raz zaserwował bowiem prawdziwą filmową ucztę i zmusił mnie do przemyślenia kwestii dołączenia go do grona moich ulubionych twórców filmowych !
Stworzył piękne, wysmakowane, zmysłowe i niezwykle nastrojowe dzieło przewrotnie grające z oczekiwaniami widza. Obraz, który (czego nie będę ukrywał) mnie absolutnie oczarował i sprawił, że siedziałem przed ekranem jak zauroczony kompletnie nie zwracając uwagi na to wszystko, co działo się dookoła (czyli przede wszystkim śmiechy i niewybredne komentarze części widowni w najmniej odpowiednich momentach).
Ba! Poziom tego dzieła sprawił, że znacznie łatwiej przełknąłem fakt, że obydwa pozostałe zaprezentowane w ten weekend filmy czyli nowa wersja "Siedmiu wspaniałych" w reżyserii Antoine'a Fuquy i "Deepwater Horizon" Petera Berga wypadły w mojej ocenie dość blado. Jasne były one solidnie zrealizowane i miały swoje momenty (Na marginesie dodam, że w przypadku pierwszego z wyżej wymienionych dzieł biorę także pod uwagę prześliczną Haley Bennet) jednak w ogólnym rozrachunku prezentowały się strasznie generycznie i odtwórczo jeśli chodzi o fabułę, gdyż "mieliły" wszystkie możliwe schematy znane z dziesiątek tysięcy innych tytułów
Mimo zatem różnych mniejszych bądź większych perturbacji (związanych w dużej ,mierze z moim całkowitym życiowym nieogarnięciem) uważam, że warto było tego wszystkiego doświadczyć i całą tę eskapadę odbyć. Przyjemnie bowiem spędziłem te kilka dni (zwłaszcza, że czas między seansami poświęciłem na zwiedzanie Warszawy a dodatkowo mam pamiątkę w postaci trzech wygranych w konkursach filmów. Oczywiście w tym momencie pomijam ich "jakość") i naprawdę dobrze się bawiłem.
Mam zatem nadzieję, że w przyszłym roku będzie okazja na, że tak to ujmę, "powtórkę z rozrywki" W każdym razie obiecuję, że zrobię wszystko co w mojej mocy, by do tego doszło!