wtorek, 23 kwietnia 2019

Dni walczącej stolicy (Wpis archiwalny)







Miasto 44

Reżyseria: Jan Komasa



Nie będę owijał w bawełnę i powiem wprost: Ten film mnie pozytywnie zaskoczył.



Przyznaję bowiem, że byłem sceptycznie nastawiony co do szans powodzenia tego projektu i poszedłem do kina wyłącznie dlatego, że „Miasto 44” jest niewątpliwie najgłośniejszą polską premierą tego roku, tak więc uznałem, iż po prostu wypada ją zobaczyć. Nie spodziewałem się natomiast wiele co do poziomu artystycznego.



Zresztą czy naprawdę można się dziwić temu, że po zwiastunach, które były w najlepszym razie nijakie a ich najlepszy element stanowiła muzyka Lany Del Ray, po osobie reżysera odpowiedzialnego za, w mojej ocenie znacznie przereklamowaną, „Salę Samobójców”, po mało znanych aktorach w rolach głównych, których wygląd wskazywał raczej na to, iż mogliby by być modelami na wystawie ale na pewno nie wypadną wiarygodnie jako bohaterowie dramatyczni, po poruszanej tematyce (Wszak przyznaję, iż nigdy nie byłem wielkim entuzjastą Powstania Warszawskiego, który to temat dla mnie jest wyłącznie gwarantem przesadnego patosu, rozbuchanego dydaktyzmu i typowo polskiego onanizowania się martyrologią), po raczej chłodnych relacjach osób, które miały możliwość uczestnictwa w uroczystej premierze tego filmu na stadionie narodowym i po ogólnym dość nędznym obrazie polskiego kina batalistycznego (czego wręcz podręcznikowym przykładem jest omawiana tu przeze mnie w ubiegłym roku „Tajemnica Westerplatte” Pawła Chochlewa czyli film tak żenująco zły pod każdym możliwym względem, że praktycznie nie da się go oglądać) byłem wręcz pewien, że „Miasto 44” nie przypadnie mi do gustu i wyjdę z kina zdegustowany?



A jednak, na całe szczęście, tak się nie stało! Wręcz przeciwnie. Uważam, że „Miasto 44” to, przynajmniej jeśli chodzi o kwestie czysto techniczne, dzieło na światowym poziomie!



Muszę zatem pochwalić świetne zdjęcia Mariana Prokopa (odpowiedzialnego za ten aspekt również przy znakomitej „Wojnie polsko-ruskiej” i „Listach do M.”), muzykę skomponowaną przez Antoniego Łazarkiewicza (Aczkolwiek kilka razy miałem wrażenie, że autor za bardzo zainspirował się ścieżką dźwiękową do „Incepcji” i wręcz „zapożyczył” stamtąd pewne fragmenty) oraz efekty specjalne, które nie rażą w oczy swoją sztucznością (W polskim kinie to wbrew pozorom nie jest takie częste zjawisko)



Oczywiście „Miasto 44” nie jest dziełem pozbawionym błędów i trzeba sobie to jasno powiedzieć. Z łatwością można bowiem wytknąć temu filmowi, choćby fakt, że niektóre sceny są zdecydowanie zbyt efekciarskie i przesadnie „artystyczne” (np. scena całowania się bohaterów wśród latających w zwolnionym tempie kul, na którą wszyscy narzekają a mi się tam akurat podobała), że dialogi są pozbawione wdzięku czy polotu, że wymogi dramaturgiczne (Wszak przypominam, że nie mamy tu do czynienia z dokumentem tylko filmem fabularnym. Osoby zainteresowane tym jak to wszystko wyglądało w rzeczywistości odsyłam do znakomitej książki Władysława Bartoszewskiego „Dni Walczącej Stolicy”) sprawiły iż nie jest to wierne oddanie powstanczych realiów, że pojawiły się pewne uproszczenia, że jedne rzeczy wyolbrzymiono a inne pominięto lub zmarginalizowano a postacie nie mają praktycznie żadnych cech charakterystycznych, są dość jednowymiarowe i nie zapadają w pamięć (Do tego stopnia, że podczas seansu kompletnie nie pamiętałem ich imion). Tylko co z tego?



Najważniejszy jest bowiem finalny efekt, a ten trzeba określić jako zdecydowanie pozytywny. Jan Komasa niezbicie dowiódł, że jest naprawdę sprawnym reżyserem i zasłużył na to bym udzielił mu kredytu zaufania i sięgnął po jego kolejne projekty.



Czuje on bowiem emocje widza i potrafi, jak to się mówi, „opowiadać obrazem”. Tak więc stworzony przez niego film naprawdę dobrze się ogląda, budzi u widza autentyczne emocje, mimo poruszanej tematyki cała historia ma charakter uniwersalny i trzyma w napięciu aż do ostatniej sekundy seansu.



Poza tym trzeba przyznać, iż Komasa miał niezwykłe szczęście do zatrudnienia odpowiednich ludzi jako odtwórców głównych ról. Wszak mimo niewielkiego ekranowego doświadczenia (Trzeba bowiem pamiętać, że przeważająca większość aktorów, których możemy tu oglądać to absolutni debiutanci) aktorzy spisali się bardzo dobrze, wycisnęli ile tylko mogli ze scenariusza i mimo moich początkowych obaw wypadli naprawdę wiarygodnie.



Szczególne słowa pochwały należą się przede wszystkim Zofii Wichłacz (jak najbardziej słusznie nagrodzonej za tę rolę Złotymi Lwami na festiwalu filmowym w Gdyni), która jest nie tylko bardzo ładną kobietą (Aczkolwiek mi osobiście do gustu zdecydowanie bardziej przypadła Anna Próchniak. Sam nie wiem dlaczego :) ) ale przede wszystkim pokazała naprawdę spory talent. Uważam zatem, że polskie kino, jeśli oczywiście będzie potrafiło oprzeć się pokusie i nie patrzeć na nią wyłącznie przez pryzmat fizycznej atrakcyjności obsadzając w jakichś pierdołowatych komediach romantycznych, może mieć z niej w przyszłości wiele pożytku.



Podsumowując. Na „Filmwebie” niektórzy ludzie już zdążyli autorytatywnie stwierdzić, że „Miasto 44” to „czysta profanacja i wypaczenie obrazu Powstania Warszawskiego”. No cóż! To ich osobista opinia i mają do niej święte prawo. Ja mam odrobinę inne wrażenie.



W mojej opinii "Miasto 44” jest jednym z najlepszych i najważniejszych filmów bieżącego roku.



Podczas oglądania bowiem ewidentnie można odczuć to, iż stanowi on hołd złożony przez twórców tym wszystkim walczącym w Powstaniu (jakakolwiek by nie była nasza prywatna opinia na jego temat) bohaterskim ludziom, dla których Polska była zawsze na pierwszym miejscu. Zresztą gdyby było inaczej to raczej nie dostałby dofinansowania z Muzeum Powstania Warszawskiego.



Tak więc choćby z tego powodu warto ten film zobaczyć.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz