wtorek, 23 kwietnia 2019

"Wojna Polsko- Ruska" ( 2009 ) ( Czyli nieformalnego tygodnia kina polskiego ciąg dalszy) (Wpis archiwalny)



Porzućcie wszelkie nadzieje, wy którzy tu wchodzicie!

Jakoś tak dziwnie i zupełnie niezamierzenie się złożyło, że dzisiaj mamy kolejny wpis dotyczący dobrego polskiego filmu czyli coś, czego jeszcze na tym blogu nie było ( Ba! Do tej pory pojedynczy polski film, i to nawet niekoniecznie dobry, był tu ewenementem i wyróżniał się niczym murzyn na zjeździe Ku Klux Klanu, a teraz polskie produkcje zaczęły się nam panoszyć na tych łamach jak karaluchy). Tylko, że po prostu nie mogłem go pominąć skoro bardzo mi się podobał i uważam go za jeden z najlepszych i najbardziej kreatywnych polskich filmów, jakie kiedykolwiek powstały, i to nawet mimo, że moje relacje z z tą produkcją, można nazwać "niezwykle skomplikowanymi". Nie będę bowiem ukrywał, iż nie od razu przypadliśmy sobie do gustu. Ba! Po pierwszym kontakcie, który miał miejsce kiedy wybraliśmy się ze znajomymi na projekcję dzieła Xawerego Żuławskiego do jednego z białostockich kin, zrobił na mnie niezbyt korzystne wrażenie. Wydał mi się bowiem zbyt udziwniony, bełkotliwy i po prostu nieczytelny w odbiorze. Pamiętam nawet jak mówiłem, nawiązując do przeczytanego gdzieś sloganu reklamowego mówiącego, iż Żuławski to polski Tarantino", że "Jaki kraj, taki Tarantino"). Kiedy jednak, po jakimś czasie, urządziłem sobie drugi seans, tym razem na spokojnie i w domu, to byłem po prostu oczarowany i bez reszty dałem się wciągnąć w jego niesamowitą atmosferę. Ba! Sięgnąłem nawet po literacki pierwowzór czyli książkę Doroty Masłowskiej. I choć od tamtej pory widziałem ten obraz już tyle razy, że powinien mi kompletnie zbrzydnąć, to jednak nadal, kiedy tylko mam taką możliwość, siadam przed ekranem i rozkoszuję się tym kawałkiem kapitalnego kina. Pomyślałem więc, że niewybaczalny jest fakt, iż wobec takiego stanu rzeczy, ten genialny obraz nie ma swojego wpisu na moim blogu. To się dzisiaj zmieni. Może nie będzie on jakoś super długi, bo wyznaję wszak jedną prostą zasadę, że o dobrych i bardzo dobrych filmach nie ma sensu się jakoś rozciągać w pisaniu, ale zawsze!

Na początek i dla porządku warto wspomnieć o czymś, o czym wszyscy i tak pewnie wiedzą. "Wojna Polsko- Ruska" to ekranizacja, wspominanej tu już mimochodem, słynnej książki Doroty Masłowskiej. I choć ze swojej strony nie mogę przeanalizować zgodności adaptacji z oryginałem, bo chociaż książkę przeczytałem, i pewnie miałbym masę przemyśleń na ten temat (włącznie z tym, że absolutnie nie dziwię się, formułowanej przez niektórych tezie, o nieprzekładalności jej fabuły na język filmu i mam wielki szacunek do twórców za to, iż jakimś cudem znaleźli sposób by choć w niewielkim stopniu oddać wizję, która powstała w głowie pewnej młodej dziewczyny i została przez nią z takim kunsztem ubrana w słowa i przelana na papier), to jednak nie wiem czy jest to jakoś super potrzebne do zrozumienia treści zawartych w tej opowieści Uważam bowiem, że należy ją traktować jako źródło dobrej zabawy i zerwanie z gorsetem schematów i klisz. A co najważniejsze film, awet jeżeli jest, tak jak z tym mamy do czynienia w tym przypadku, maksymalnie pogięty, frenetyczny i udziwniony ( Czyli bardzo w moim typie zatem nic chyba dziwnego, że mi się podoba prawda?) powinien teoretycznie bronić się sam.

Na co więc warto zwrócić tu szczególną uwagę? Na kilka rzeczy: Na cudownie szaloną postać Nataszy w wykonaniu kapitalnej Sonii Bohosiewicz, na urzekające metaklimaty (zauważmy bowiem, iż ważny epizod policyjnej stenotypistki zagrała tu sama pisarka), na próby "burzenia czwartej ściany", na, jak zwykle zwariowaną, Romę Gąsiorowską oraz na świetne efekty specjalne, rewelacyjny montaż czy niezwykle żywo brzmiące dialogi. Jednak największe słowa pochwały należy skierować w stronę Borysa Szyca i jego wyśmienitej, zniewalającej, totalnej i, chyba bez cienia przesady, można by zaryzykować stwierdzenie iż hollywoodzkiej, kreacji, która tak na marginesie była jedyną rolę w jego dorobku, która autentycznie mi się podobała i jedyną, w której jego specyficzny styl grania polegający na wałkowaniu w kółko jednej postaci mi zupełnie nie przeszkadzał. Nie mam najmniejszych wątpliwości, że bez Szyca ten niewątpliwie ryzykowny pomysł (Bowiem tak jak już mówiłem, powstał on na podstawie książki, która, chociażby z powodu stylu poprowadzenia przez autorkę narracji, powszechnie została uznana, niczym "Ulysses", za "nie do zekranizowania. Zwróćcie też uwagę na to jak pokręcony jest ten film i jak bardzo stara się nas wizualnie oszołomić. Ba! Pod względem zachodzących w nim dziwności można by go spokojnie postawić w jednym szeregu z takimi dziełami jak chociażby "Inland Empire" Davida Lyncha) i łatwo mógłby zamienić się w jedną wielką, nieoglądalną artystowską breję, napakowaną symbolami jak świąteczny indyk farszem. Zresztą co by daleko nie szukać produkcji, w których myśl artystyczna reżysera zdecydowanie przerosła umiejętności wystarczy włączyć sobie "Big Love" (choć mi tam się akurat ten film podobał) pani Barbary Białowąs, bohaterki zupełnie innej bajki... tzn. notki na tym blogu.

Podsumowując. Choć nie da się ukryć faktu, że "Wojna polska ruska" to bardzo specyficzna produkcja, która nie każdemu przypadnie do gustu to jednak niewątpliwie jest to rzecz, którą wypada znać i mieć o niej wyrobione zdanie bo, w mojej ocenie, mamy tu do czynienia z niezaprzeczalnie najlepszym polskim filmem ostatnich lat

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz