piątek, 15 marca 2019

"Cuda" {Miracles} (2003) czyli rewelacyjny i niezasłużenie zapomniany serial TV (Wpis archiwalny)



Niech Cthulhu będzie z wami!


Twórcy: Richard Hatem, Michael Petroni

Ilość sezonów: 1

Liczba odcinków: 13

Rok emisji: 2003

Wiem, że po raz kolejny odrywam się od kontynuowania obiecanego weekendu z "6 filmami, które nie dadzą ci usnąć” i z góry zapewniam, że to nie jest tak, iż po niezbyt dobrym początku nieszczególnie chce mi się sięgać po kolejne pozycje z tej serii.

Po prostu "przypadkowo" (choć podobno, jak to ktoś kiedyś powiedział "Nie ma przypadku, są tylko znaki") przy okazji omawiania świetnych „Udręczonych” (Przy czym zaznaczam, że mówię tu o części pierwszej. Powstałą w tym roku dwójkę radzę omijać szerokim łukiem, bo nie daje choćby pozorów satysfakcji z seansu i stanowi idealny przykład, kompletnie niewykorzystanego potencjału) nieopatrznie wspomniałem o tym, że odpowiedzialny za ścieżkę dźwiękową do filmu Petera Cornwella Robert J. Kral pracował kiedyś przy „Miracles”.

Serialu o którego istnieniu tak swoją drogą nie miałem zielonego pojęcia dopóki nie usłyszałem o nim, znów zupełnie przypadkiem i przy okazji całkiem innego topicu, w "Radiodrome" ( Słuchanym przeze mnie regularnie podcaście internetowym na temat filmów, w którym (obok prowadzącego całą imprezę Josha Hadleya) Brad Jones (A.k.a "Cinema Snob" czyli na ten moment mój ulubiony rezydent TGWTG) oraz Brian Lewis). Produkcji, której zdążyłem nawet poświęcić krótką notkę napisaną po obejrzeniu pilota (Czyli do dziś jedynego odcinka jaki miałem przyjemność widzieć. Tak między bogiem a prawdą to do tej pory nie potrafię sobie wytłumaczyć dlaczego już wtedy nie udało mi się obejrzeć całości. Szczególnie, że (z tego co pamiętam) już niespełna rok temu wypowiadałem się w samych superlatywach o poziomie zaprezentowanym przez twórców, chwaląc grę aktorską charyzmatycznego Skeeta Ulricha, mroczny klimat oraz bardzo dobrze rozpisaną, wciągającą fabułę)

Zainspirowany tym faktem, sięgnąłem, w celu odstresowania się po beznadziejnych "Duchach z Georgii" oraz ciągle do mnie powracającymi jak refluks żołądka wspomnieniami o co najwyżej poprawnej "Obecności", po wyreżyserowanego przez Matta Reevesa (Tak! Tego samego, który dał nam "Cloverfield" oraz kapitalne "Pozwól mi wejść") pilota chcąc sobie przypomnieć jak powinna wyglądać dobra opowieść w subtelny sposób dotykająca spraw paranormalnych.

I choć nie wiem, czy "Miracles" można nazwać stuprocentowym horrorem (Szczególnie jeśli porównamy go z "American Horror Story" czy stworzonym przez Larsa von Triera "Królestwem") to kiedy tylko zacząłem oglądanie nie mogłem oderwać się od wykreowanej przez twórców atmosfery i wciągnąłem całą historię jednym ciągiem tak jak narkoman wciąga ścieżkę. Zajęło mi to sporo czasu (W końcu mamy tu do czynienia z trzynastoma niemal godzinnymi odcinkami) ale zdecydowanie było warto.

Wreszcie mogę bowiem definitywnie stwierdzić, że kompletnie nie mogę zrozumieć dlaczego ten, niegłupi przecież, serial, posiadający wszystkie elementy predysponujące go do długiego ekranowego życia i wyrobienia sobie pozycji dzieła wymienianego na jednym oddechu z fenomenalnym "Z archiwum X" czy "Twin Peaks" oraz utrzymujący wysokie oceny od krytyków i tych widzów, którzy mieli okazję go obejrzeć, został anulowany po 13 odcinkach (przy oglądalności sięgającej sześciu milionów) bez szans zakończenia całej historii w jakikolwiek logiczny sposób. Może po prostu nie trafił w swój czas.

Jakoś nie chce mi się bowiem wierzyć w to by powodem faktycznie mogła być jakość produkcji sygnowanej nazwiskami Richarda Hatema (scenarzysty świetnej "Przepowiedni" z Richardem Gere) i Michaela Petroniego (odpowiedzialnego za "Rytuał" z Anthonym Hopkinsem).

Przecież mamy tu zarówno bardzo dobre wykonanie strony technicznej (muzyka Roberta J. Krala, zdjęcia Ernesta Holzmana oraz nastrojowy temat przewodni) , kapitalną grę aktorską (W czym brylują zwłaszcza Angus Macfadyen jak i wspominany tu już Skeet Ulrich (Tak jak pisałem przy okazji rewelacyjnego jako czarny charakter w "Wolf Lake" Scotta Bairstowa nie rozumiem jakim cudem tacy aktorzy nie robią imponującej kariery do jakiej niewątpliwie upoważnia ich posiadany talent), urzekająca atmosfera, zaskakujące i pomysłowe rozwiązania fabularne, scenariusz został umiejętnie rozpisany (czyli wzrusza kiedy ma wzruszać, niepokoi kiedy ma niepokoić oraz śmieszy wtedy gdy ma śmieszyć), paranormalne przypadki, z którymi mierzy się "Sodalitas Querito" (organizacja zrzeszająca bohaterów tego serialu) są intrygujące i po prostu ciekawe (Moim ulubionym jest chyba motyw z samolotem, który zaginął na około dwie minuty i potem nagle się pojawił jak gdyby nigdy nic ), występuje tu minimalna ilość scen- zapychaczy czy potrzebnych jak rybie rower i zrobionych z wdziękiem otyłej baletnicy romansów, nasi protagoniści są interesujący, sympatyczni i łatwo się z nimi zżyć, klimat jest odpowiednio mroczny a poziom napięcia wysoki i (co jest niezwykle ważne, bo nie każdej produkcji udaje się taki efekt osiągnąć. Z reguły po rewelacyjnym pilocie następuje coś na kształt gwałtownego załamania formy i kolejny odcinek jest do przetrwania tylko dlatego, że chcemy wiedzieć jak potoczy się fabuła. Tu mamy do czynienia z sytuacją, w której drugi epizod jest, przynajmniej w mojej ocenie, ciekawszy niż pierwszy) utrzymywany przez wszystkie odcinki na mniej więcej jednakowej wysokości.

Podsumowując. Trochę przydługo się rozpisałem. A przecież chciałem tylko powiedzieć, że zdecydowanie polecam wam "Miracles". Jest to bowiem w mojej ocenie kapitalna produkcja, która powinna nie tylko stanowić wzór jak należy tworzyć tego jak należy tworzyć dobry serial, ale przede wszystkim powinna przypaść do gustu wszystkim fanom umiejętnie opowiedzanych historii i paranormalnej tematyki podanej w mrocznej stylistyce. Szkoda tylko, że podobnie jak w przypadku wielu innych przedwcześnie zakończony serii (takich jak chociażby świetne "Fades" czy kultowe "Twin Peaks") najprawdopodobniej nigdy nie będzie nam dane poznać dokąd prowadziły pokazywane nam wydarzenia i jak to wszystko miało się zakończyć (Choć w sumie może to i lepiej. Sądząc bowiem po tym, jak wielkim rozczarowaniem okazał się finał serialu "Lost" (Tak na marginesie warto dodać, że w jednym z odcinków występują Sam Anderson i Maggie Grace, którzy już rok później spotkali się ponownie na planie "Zagubionych)należy przypuszczać, że mógłbym nie być specjalnie zadowolony). A przecież po tych trzynastu odcinkach, które zostały wyemitowane widać, że potencjał tej historii był gigantyczny, że twórcy nie pokazali nam wszystkiego a całość można było tak pięknie rozwinąć. Naprawdę wielka szkoda.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz