czwartek, 28 marca 2019

Absentia (2011) (Wpis archiwalny)



Porzućcie wszelkie nadzieje, wy którzy tu wchodzicie!


Wydawać by się mogło, że po obejrzeniu sporej dawki filmów już nic nie jest w stanie nas zaskoczyć. I pewnie byłoby w tym sporo racji gdyby nie fakt, że czasem zupełnie przypadkiem można trafić na absolutną perełkę tak jak zdarzyło mi się to dziś z kapitalnym obrazem Mike'a Flanagana.

Muszę powiedzieć, że to naprawdę dziwne, że nigdy o tej produkcji nie słyszałem zwłaszcza, że według wielu opinii przeczytanych przeze mnie przed chwilą na różnych forach filmowych i portalach około horrorowych "Absentia" była jednym z najlepszych horrorów ubiegłego roku. Nie pozostaje mi więc nic innego niż dołączyć do grona wielbicieli i przyznać, że ta lawina pochwał jakie spływają na twórców jest zdecydowanie zasłużona i nie ma w niej ani grama przesady. Od czasu genialnych "Innkeepeers" nie widziałem bowiem tak wciągającego filmu grozy. Filmu, o którym można od razu powiedzieć, że stoją za nim prawdziwi zapaleńcy, którzy mają niezbędne "know how" czyli wiedzą jakie środki zastosować by osiągnąć pożądany efekt bez uciekania się do szokowania za wszelką cenę i skąpania wszystkiego na planie w hektolitrach krwi (Co wydaje się niezbędnie koniecznie w horrorze reżyserom tych wszystkich "Hosteli" i "Ludzkich Stonóg"). Mamy więc naprawdę niepokojącą atmosferę wykreowaną m.in. dzięki dobremu montażowi, naprawdę klimatycznym zdjęciom i niesamowitej ścieżce dźwiękowej, które to elemnty tworzą tą wciągającą jak wir wodny opowieść, przy której nie odczuwa się upływu czasu. Mamy dobry pomysł wyjściowy (sprawa tajemniczego zaginięcia męża jednej z bohaterek), tajemniczą i nieprzewidywalną fabułę oraz pokaz jak własne ograniczenia, zwłaszcza budżetowe, zamienić na atuty (Najlepiej to widać na przykładzie monstrum stojącego za wszystkimi wydarzeniami. Monstrum, którego nigdy nie widzimy w pełnej okazałości {wynika to najpewniej z ograniczonego budżetu} a częściej widzimy efekty jego działalności lub słyszymy wydawane przez nie odgłosy. Wiem, że pewnie fani dosłowności będą zawiedzeni ale mi takie rozwiązanie absolutnie nie przeszkadza, a mógłbym nawet pokusić się o stwierdzenie, że taki zabieg jaki tu zastosowano wypada znacznie lepiej (Bo przecież jak brzmi wyświechtany cytat "Człowiek najbardziej boi się tego czego nie zna"} niż schematyczny potwór, któremu możemy przyjrzeć się ze wszystkich stron i niemal zajrzeć mu do pyska) Mamy też w końcu do czynienia z tą odrobiną talentu (lub jeśli wolicie boską iskrą cechującą tylko największych w branży), która pozwala wszystkie elementy powiązać w logiczną całość, w której nie ma miejsca dla prostych rozwiązań i łopatologii (Co dotyczy zwłaszcza zakończenia, które otwiera każdemu widzowi szerokie pole do własnej interpretacji tego czego właściwie byliśmy świadkami).

Na koniec chciałbym wspomnieć o czymś co niby można łatwo wytłumaczyć (W końcu to produkcja niezależna i niskobudżetowa) ale i tak należy to wskazać. Chodzi mi tu o kwestię momentami kulejącej gry aktorskiej. Ale tak jak wspomniałem nie można chyba spodziewać się pod tym względem cudów po produkcji, której twórców nie stać na zatrudnienie aktorów o powszechnie znanym i szanowanym w branży nazwisku więc muszą się ratować artystami na dorobku oraz "krewnymi i znajomymi królika". I tak dobrze, że nie osiągamy tu poziomu tego "geniusza ekranu"

Podsumowując. "Absentia" to naprawdę kapitalny kawałek kina i zdecydowanie jedno z największych pozytywnych zaskoczeń jakie zdarzyło mi się ostatnio oglądać. Muszę sobie zapamiętać nazwisko tego reżysera i obserwować jego następne produkcje bo jest to naprawdę obiecujący twórca, który zdecydowanie ma potencjał aby nas jeszcze niejednokrotnie zaskoczyć. I aż strach pomyśleć co by się stało gdyby komuś takiemu dać w rękę hollywoodzkiego blockbustera skoro za niewielkie pieniądze udało mu się stworzyć obraz, który mogę z czystym sercem polecić każdemu kto poszukuje naprawdę nietuzinkowych produkcji.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz