piątek, 15 marca 2019

Legion Samobójców (Wpis archiwalny)


Niech Cthulhu będzie z wami!
 
Po dzisiejszym seansie "Suicide Squad" czyli najbardziej oczekiwanego filmu roku (zaraz obok czekającej nas jeszcze "Ostatniej Rodziny") naprawdę chciałbym móc napisać, że wszystkie niskie oceny są niesprawiedliwe. Niestety nie mogę! Powiem więc tylko tyle, że mam nauczkę aby już nigdy więcej nie podniecać się żadną, nawet najbardziej obiecująco wyglądającą kampanią marketingową. 

Bo choć dzieło Davida Ayera nie jest według mnie produkcją aż tak złą, na jaką wskazywałyby recenzje tzw. profesjonalnych krytyków, to jednak generalnie rzecz biorąc czuję się wprowadzony w błąd a nawet wręcz oszukany. Po genialnych zwiastunach spodziewałem się bowiem zdecydowanie więcej niż typowego letniego blockbustera. Obiecywały one bowiem szaloną jazdę bez trzymanki i niezapomniane przeżycie a tego zdecydowanie nie otrzymaliśmy. I stwierdzam to z nieukrywaną przykrością, ponieważ potencjał jak najbardziej był. 

Nie wiem na ile to wynik ingerencji wytwórni (która zakulisowych informacji po niezbyt przychylnym przyjęciu "Batman v. Superman" (choć to chyba kwestia osobistych preferencji, bo mnie akurat wizja zaproponowana przez Zacka Snydera przypadła do gustu) przestraszyła się, że ten film wygląda zbyt poważnie i mrocznie. Zleciła więc dokrętki mające dodać więcej humoru a dodatkowo powierzyła montaż ekipie odpowiedzialnej za zwiastuny. Takie zabiegi, rzekomo "ratunkowe" chyba nigdy nie przyniosły jeszcze pożądanego efektu a raczej prawie zawsze skutkują one chaotycznym miotaniem się tonacji filmu między poważną a zabawną. Przykładem może tu być chociażby wymuszona przez widzów pokazów testowych sekwencja przedstawiania bohaterów, która była może nie tyle niepotrzebna (w końcu mówimy tu o postaciach szerokiemu gronu odbiorców raczej nie znanych) co raczej zbyt łopatologicznie i mało subtelnie poprowadzona. Swoją drogą jak to jest, że kiedyś twórcy mieli wolną rękę, czego dowodem może być choćby dylogia "Batman" Tima Burtona, "Watchmen" Zacka Snydera czy nawet "Mroczny Rycerz" Christophera Nolana a dziś wszystkie tego typu dzieła w walce o widza starają się na siłę dorównać standardom wyznaczonym przez Marvela czyli zamiast oferowania różnorodności silą się na to aby koniecznie być lekkie, łatwe i przyjemne?), na ile braku odwagi (przecież biorąc pod uwagę ogólny koncept tego dzieła, czyli pomysł drużyny z najgorszych złoczyńców aż prosiło się o wyższą kategorię wiekową niż PG 13. Wówczas mielibyśmy bowiem szansę faktycznie zobaczyć do czego ci rzekomo całkowicie nieobliczalni ludzie są zdolni a nie tylko o tym słyszeć) a na ile po prostu faktu, że David Ayer (twórca do tej pory kojarzony raczej z typowo męskim kinem w rodzaju np. świetnej "Furii") niestety nie "czuje klimatu" i niestety nie poradził sobie z postawionym przed nim zadaniem.
Prawdą jest jednak, że "Suicide Squad" rozczarowuje jeśli chodzi o najważniejsze aspekty. Bo choć siłą tego filmu zdecydowanie są postacie i relacje pomiędzy nimi a aktorzy w zdecydowanej większości wypadają co najmniej przyzwoicie (Na plan pierwszy zdecydowanie wysuwa się oczywiście fantastyczna Margot Robbie, ale to akurat było do przewidzenia już po zwiastunach. Dlatego też dla mnie największym wygranym był Jai Courtney, o którego dyspozycję tak na marginesie najbardziej się obawiałem mając w pamięci jego "popisy" w beznadziejnym "Terminatorze Genisys" tymczasem tutaj wypadł całkiem sympatycznie. Jeśli zaś chodzi o Jokera w interpretacji Jareda Leto to generalnie rzecz biorąc wypadł on bardzo dobrze, jednak jego występ był zdecydowanie za krótki (podobno "dzięki" wspomnianym wcześniej cięciom) i trzeba będzie poczekać chyba do solowego "Batmana" w reżyserii Bena Afflecka by można było go sprawiedliwie ocenić i powiedzieć czy rzeczywiście było to najlepsze wcielenie tej postaci w historii. W każdym razie na pewno jest na to szansa) to jednak całą resztę należałoby stworzyć praktycznie od początku.
Osobiście postawiłbym na coś bardziej kameralnego niż kolejne ratowanie świata. Ba! Wydaje mi się, że świetnym pomysłem byłoby "heist movie" skupione wokół próby odbicia Harley Quinn przez Jokera). 

Warto by także było pokusić się o jakiegoś bardziej sensownego, ciekawszego (na tle tego czegoś, czym zostaliśmy uraczeni nawet tak przez wszystkich krytykowany Apokalyps wydaje się być ciekawą, wielowymiarową postacią) a przede wszystkim lepiej zagranego villaina. Aż za dobrze było bowiem widać, że Cara Delevigne jest przede wszystkim modelką niż aktorką, tak więc chyba nie można się dziwić, że wypadła żenująco źle. Zwłaszcza, że scenariusz wcale jej zadania nie ułatwiał.
Podsumowując. Chciałbym móc napisać inaczej, ale "Suicide Squad" mimo kilku niezłych momentów i fajnych tekstów jest niestety filmem słabym. Zmarnowaną szansą i największym obok "Nienawistnej Ósemki" filmowym rozczarowaniem bieżącego roku.
OCENA: 6/10

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz