środa, 27 marca 2019

"Palimpsest" (2006) czyli twój umysł jest jak kobieta, któregoś dnia cię zdradzi (Wpis archiwalny)


Porzućcie wszelkie nadzieje, wy którzy tu wchodzicie!

Czy uwierzylibyście, gdybym wam powiedział, że współczesne polskie kino (przez przeciętnego widza, a już zwłaszcza przez osoby mieniące się kinomaniakami nie oglądane dla zasady (Czego tak na marginesie kompletnie nie rozumiem i uważam za szczyt szpanerstwa. Ale ponieważ to nie o hipokryzji miał być ten wpis, więc tu się zatrzymam) i kojarzone głównie z badziewnymi, do bólu schematycznymi, źle zagranymi przez w kółko te same nazwiska, nieśmiesznymi i bzdurnymi fabularnie komediami pseudoromantycznymi pokroju "Nie kłam kochanie", ( Jakiś czas temu miałem nieprzyjemność obejrzeć ten grafomański wytwór Piotra Wereśniaka, i tak jak pisałem w tej oto krótkiej notce, byłem kompletnie zdegustowany jego poziomem i do dziś nie rozumiem jaka idea przyświecała twórcom) które w hurtowych ilościach zalewają nasze ekrany) potrafi czasem wznieść się na wyżyny i wydać z siebie produkcje będące w stanie usatysfakcjonować i zaskoczyć nawet takiego wybrednego odbiorcę jak ja? Mam nadzieję, że tak, ponieważ nie chcę mi się po raz kolejny przytaczać tych wszystkich tytułów (Bo pewnie znacie je na pamięć, wszak stały się one dla mnie dyżurnym i przytaczanym przy okazji niemal każdego tekstu o kondycji polskiej kinematografii, dowodem na tlącą się iskierkę nadzieji, że wciąż aktualne jest hasło "dobre bo polskie") , które mimo, że polskie uważam za absolutnie wartościowe i godne polecenia. Dodam więc tylko, że po ponownym obejrzeniu, do którego tak swoją drogą zabierałem się już od jakiegoś czasu, mogę z czystym sercem powiedzieć, że "Palimpsest" jest bez wątpienia jedną z tych pozycji ze zdecydowanie najwyższej półki.

Ale najpierw mały rys fabularny. Zgodnie ze słownikową definicją słowo palimpsest oznacza starożytny albo średniowieczny rękopis, z którego starto poprzedni tekst a na jego miejscu zapisano nowy. I muszę powiedzieć, że w perspektywie przekazywanych nam tu treści nie jest to tylko puste i pozbawione znaczenia hasło. Andrzej Chyra (po obejrzeniu jego fenomenalnej roli w filmie "Dług" stał się on w mojej opinii niezaprzeczalnie najlepszym polskim aktorem) gra tu Marka- inspektora policji , który prowadzi śledztwo w sprawie zabójstwa innego policjanta, w które wydaje się być zamieszany ktoś z najbliższego otoczenia ofiary. Postępowanie nie idzie jednak tak dobrze jak mógłby się spodziewać, kolejne tropy okazują się prowadzić donikąd a na domiar złego Marek zaczyna popadać w obłęd i tracić rozeznanie w tym co jest prawdą a co tylko iluzją. Powoli dochodzi więc do wniosku, że prawdziwym mordercą może być... on sam.

Wydaje mi się, (Ba! Jestem tego całkowicie pewny, zwłaszcza, że tytuł ten zajął przecież wysokie miejsce w moim rankingu najlepszych mindfucków! Cóż! Starość nie radość jak to mówią.) iż już kiedyś pisałem notkę na temat tego, odrobinę chyba niedocenionego przez szersze grono odbiorców, filmu w reżyserii Konrada Niewolskiego ( tak swoją drogą autora świetnej, niesamowicie mrocznej, ciężkiej i również wartej uwagi "Symetrii". Aż szkoda, że od 2006 roku tak utalentowany twórca, który próbował swoich sił z różnymi gatunkami filmowymi jakby zapadł się pod ziemię i zupełnie nie słychać o jakichkolwiek nowych projektach, w które miałby być zaangażowany), w której wspomniałem m. in. o tym jak wielkim pozytywnym zaskoczeniem okazał się dla mnie, nie do końca jeszcze wtedy wyrobionego widza, absolutnie przypadkowy seans tej produkcji w polskiej telewizji, który miałem okazję zaliczyć dobrych kilka lat temu. Z jakiegoś powodu jednak nie mogę jej zlokalizować więc muszę to wszystko napisać jeszcze raz bo nie godzi się by tak wartościowa pozycja przeszła bez echa i zaginęła w odmętach niepamięci. Bo choć zdaję sobie sprawę z tego, że obrazów opartych na podobnych motywach powstaje w innych krajach całe mnóstwo (Żeby wspomnieć tu chociażby opisywane przeze mnie kilka dni temu "Shutter Island") to jednak nie ma chyba w naszej kinematografii równie intrygującego dzieła (choć podobny styl próbował skopiować Łukasz Barczyk swym nie do końca udanym i wciąż czekającym na dokończenie swego opisu na moim blogu "Nieruchomym Poruszycielem"), które, jak na polskie warunki, imponuje naprawdę niesamowitym, psychodelicznym i onirycznym klimatem przywodzącym na myśl twórczość samego Davida Lyncha, bardzo dobrze skonstruowanym przez Igora Brejdyganta, wciągającym i zaskakującym scenariuszem, pomysłowym montażem, klimatycznymi zdjęciami Arkadiusza Tomiaka, oraz świetną grą aktorską ze szczególnym uwzględnieniem absolutnej wisienki na torcie czyli jak zawsze genialnej kreacji Andrzeja Chyry dowodzącego, że moje zdanie o jego umiejętnościach nie było ani trochę przesadzone. Myślę, że warto również wspomnieć o niezwykle enigmatycznym zakończeniu, którego tak brakowało mi w przywoływanym już dziele Martina Scorsese.

Podsumowując. Jestem przekonany, że mimo wszystko warto dać tej pozycji szanse, szczególnie jeżeli ktoś tak jak ja uwielbia dzieła nasycone intrygującym klimatem oraz fabuły, które zmuszają do myślenia i nie dają prostych rozwiązań. "Palimpsest" bowiem to w mojej ocenie jeden z najciekawszych i najbardziej pomysłowych polskich filmów ostatnich lat.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz