czwartek, 28 marca 2019

American Mary (2013) (Wpis archiwalny)



Porzućcie wszystkie nadzieje, wy którzy tu wchodzicie!


Nabrałem dziś ochotę na coś ostrzejszego. W sumie nie powinno was to dziwić. Czytając mojego bloga wiecie już co mnie kręci i znacie moje zamiłowanie do wszystkiego co dziwne, mętne znaczeniowo, kontrowersyjne, chore i przekraczające granice przez normalnych widzów uznane za nieprzekraczalne. Miłość do filmów szalonych jak "Excision", zakręconych jak kino Davida Lyncha, pogiętych jak japońskie j-splattery, mocnych jak "Serbski Film" i wwiercających się w czaszkę z siłą "Wkraczając w Pustkę". Nie możecie się zatem dziwić, że skorzystałem z okazji i zabrałem się za film w reżyserii sióstr Soska (Dzięki czemu zrobił mi się na blogu strasznie "rodzinny" weekend, bo przecież pamiętajcie, że wczoraj mieliśmy {kapitalnych, tak swoją drogą} Nieproszonych Gości w reżyserii braci Guard. Warto by było również w tym miejscu, żeby nie tworzyć kolejnych nawiasów, wspomnieć o tym, że jest to prawie debiut pań reżyserek, a na pewno ich pierwszy poważny film bo wcześniej zrobiły tylko coś takiego. {Czyli produkcję, którą również chętnie bym obejrzał}), na który niecierpliwie czekałem od kiedy (w ramach przygotowywania dla was notki na temat listy najlepszych horrorów 2012 roku wg. portalu Bloody Disgusting) zobaczyłem ten zwiastun, który sprawił, że ta produkcja z miejsca dołączyła do listy oczekiwanych filmów bo zapowiadało się naprawdę fenomenalnie kino, znajdujące się bardzo w moim stylu. I wiecie co? Nie jestem do końca zadowolony z finalnego rezultatu.

Zanim jednak zagłębię się w szczegóły wypadałoby, tak jak we wczorajszej notce, rzucić wam choć strzępy fabuły. "American Mary" to historia młodej studentki medycyny (W tej roli świetna Katherine Isabelle, pamiętna chociażby z "Ginger Snaps" czyli jednej z najciekawszych, najbardziej pomysłowych i godnych uwagi wariacji na temat wilkołaków. która stała się jedną z poważnych kandydatek do tytułu najlepszej aktorki pierwszoplanowej bieżącego roku), która z powodu finansowych problemów. Zwabiona wizją łatwych pieniędzy, przenosi się do brudnych podziemi klubu ze striptizem gdzie dokonuje nielegalnych zabiegów. Stają się one z czasem coraz bardziej dziwaczne i makabryczne, zaczynają przychodzić do niej ludzi, dla których piercing to zdecydowanie za mało jeśli chodzi o "upiększanie" swojego ciała a dziewczyna zaczyna czerpać coraz większą frajdę ze swej profesji.

I choć po takiej zajawce mogło by się wydawać, że będę zachwycony, to jednak czuję się raczej odrobinę rozczarowany, bo spodziewałem się czegoś zdecydowanie lepszego. Muszę przyznać, że to naprawdę nie jest zły film bo mamy tu wystarczająco dużo elementów, które na mniej wprawionych widzach mogą robić wrażenie, jest niekonwencjonalny, zaskakująco wciągający, mroczny, świetnie sfotografowany, doprawiony klimatyczną muzyką i perwersyjny (Choć nie bójcie się! Przynajmniej pod względem graficznym nie osiągamy tu choćby ułamka procenta mocy odziaływania "Serbskiego Filmu". Jest to dzieło wręcz przerażająco sterylne, w którym o wiele więcej dzieje się poza kadrem, albo jest nam po prostu zasugerowane.) a przywołana tu już Isabelle daje nam prawdziwy popis gry aktorskiej (Szkoda, że nikt inny z obsady nie zbliżył się nawet do jej poziomu. Choć szczerze mówiąc to chyba nie bardzo była na to szansa zważywszy na brak tu szczególnie przyciągających i obdarzonych jakimkolwiek potencjałem postaci).

Jednak tak jak już wspomniałem, jak na mój gust, jest to dzieło chyba trochę zbyt ugrzecznione jak na prezentowaną tematykę. Wygląda to tak jakby panie reżyserki, miały splątane ręce i bały się podjąć wyzwanie nadania swojemu filmowi odpowiedniej, krwistej i mięsistej oprawy rodem z takiego dajmy na to "Kill List" (Za to na pewno nie miały oporów przed ukazaniem stu procent bohaterów męskich jako niesympatycznych łajdaków. I choć zdaje sobie sprawę, że można to wytłumaczyć jako odwrócenie trendów obowiązujących na ogół w filmach (Zjawisku przeciw któremu również jestem, tak na marginesie, przeciwny) czyli obsadzania kobiet jako "paprotek" to jednak, jako przedstawiciela tej brzydszej części społeczeństwa, niesamowicie mnie to raziło). Wydaje mi się, iż można tylko żałować, że na ten scenariusz nie trafił David Cronenberg w okresie swojej świetności ( BTW. Przypominam, że w niedalekiej mam nadzieję, przyszłości czeka nas spotkanie z "Antiviral" czyli przekonamy się jak daleko pada jabłko od jabłoni) nie dostaniemy tu niczego pozostawiającego widza w stanie ciężkiego szoku, mocnego akordu w końcówce ( Naprawdę nie oczekuję tu tak piorunującej końcówe jak we wczorajszych "Nieproszonych Gościach" jednak nie mogę pozbyć się wrażenia, że tak którą mamy teraz powstała bo po prostu komuś zabrakło pomysłu jak to dalej poprowadzić) czy jakiejkolwiek rzeczy, której wcześniej nie widzielibyśmy na ekranie.

Podsumowując. Wiem, że to chyba zły znak, świadczący o jakiejś formie zwyrodnienia kiedy taki film, który ogólnie rzecz biorąc uważa się za wart obejrzenia i godny polecenia, wydaje się być stanowczo zbyt lekki. Jednak biorąc pod uwagę poruszaną w tym dziele problematykę nie da się dojść do innej konkluzji. To absolutnie nie jest dzieło, które może stanowić wzorcową realizację pomysłu wyjściowego i należy to wziąść pod uwagę przy zastanawianiu się nad wyborem tytułu na wieczorny seans

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz