niedziela, 24 marca 2019

Lśnienie 1980 (Wpis archiwalny)




Niech Cthulhu będzie z wami!



Na początek (aby uniknąć ewentualnych nieporozumień) chcę wyraźnie zaznaczyć, że wczorajszy seans, który w ramach "Nocy Muzeów" zorganizowało białostockie kino "Forum" czyniąc go niejako "elementem" spotkania z Robertem Ziębińskim, autorem książki "Stephen King: Sprzedawca Strachu", którą w kwietniu tego roku wypuściło wydawnictwo "Replika" (Choć tak na marginesie mam poważne wątpliwości czy "Król Horroru" byłby zadowolony, że książkę o nim promuje akurat ten film. Wszak w publicznych wypowiedziach King dość jednoznacznie podkreśla, jak bardzo nienawidzi obrazu stworzonego przez Stanleya Kubricka. Zdaniem pisarza bowiem genialny reżyser nie tylko w dość bezceremonialny obszedł się z materiałem literacki (m.in. wyrzucając wszystkie wątki paranormalne i zmieniając zakończenie) ale przede kompletnie wypaczył wydźwięk powieści czyniąc z Jacka Torrence'a (który w książce był dobrym człowiekiem na skutek niesprzyjających okoliczności schodzącym na złą drogę) rasowego psychopatę z krwi i kości) absolutnie nie był moim pierwszym kontaktem z dziełem Stanleya Kubricka.


Jaki bowiem byłby ze mnie fan kina (o horrorze to już nawet nie ma co wspominać) gdybym do tej pory nie widział takiego niewątpliwego klasyka kina grozy prawda? Ba! Gdybym nie należał do grona fanów tego obrazu o niemal niezliczonych możliwościach interpretacyjnych (O czym może świadczyć chociażby powstały w roku 2012 dokument "Room 237", w którym przedstawiono liczne teorie na temat znaczeń ukrytych w dziele Kubricka (Niestety osobiście jeszcze tego filmu nie widziałem więc nie mogę powiedzieć nic więcej na jego temat)

Po prostu chciałem się przekonać czy na wielkim ekranie "Lśnienie" nadal będzie robiło takie samo wrażenie jak w TV (Od razu mówię, że nie. W kinie było ono bowiem bez porównania lepsze. Zwłaszcza jeśli chodzi o wybitne wręcz zdjęcia Johna Alcotta) oraz czy wykreowany przez Kubricka klimat nie uległ nadgryzieniu zębem czasu. Poza tym każda okazja jest dobra by po raz kolejny przekonać się, że zasłużenie uważam Jacka Nicholsona za swój aktorski autorytet (Nawet jeśli, jak chce część krytyków, w każdej kreacji wciela się on w jedną i tę samą postać - Jacka Nicholsona). Wszak on chyba nie umie grać źle i nawet lekko przeszarżowując wznosi się na wyżyny niedostępne większości aktorów.


Podsumowując. Myślę, że nie ma sensu się przesadnie rozpisywać. "Lśnienia" to film wybitny i jeśli ktoś go jeszcze nie widział, to powinien jak najszybciej nadrobić zaległości.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz