czwartek, 28 marca 2019

"Salo czyli 120 dni Sodomy" (1975) (Wpis archiwalny)



Porzućcie wszelkie nadzieje, wy którzy tu wchodzicie!


To musiało prędzej czy później nastąpić. W sumie to nawet trochę dziwne, że przy swoim zwichrowanym guście dopiero teraz zabrałem się za "Salo". Przecież ten film skandalizującego włoskiego reżysera Pier Paolo Passoliniego, powstały na podstawie kontrowersyjnego dzieła Markiza de Sade to niewątpliwa klasyka bez trudu wygrywająca wszelkie plebiscyty na najbardziej zdeprawowany i najbardziej obrzydliwy obraz jaki kiedykolwiek powstał, pozostawiająca daleko w tyle nawet tak zdawałoby się krańcową apoteozę ludzkiego zezwierzęcenia jak, recenzowany już przeze mnie, "Serbski Film" w reżyserii Srdjana Spasojevicia. (Jeśli mam być szczery to produkcja z Bałkanów wywarła na mnie znacznie mocniejsze wrażenie i wydała mi się dziełem o wiele lepiej zagranym (Szczególnie wyróżnia się Sergej Trifunovic w roli czarnego charakteru) i znacznie lepiej skonstruowanym. Przede wszystkim dlatego, że u serbskiego reżysera sceny realistycznie ukazanej przemocy wydają się być niejako podporządkowane nadrzędnemu celowi jakim jest opowiedzenie logicznej historii. W przypadku dzieła Passoliniego mamy natomiast do czynienia z fabułą służącą wyłącznie jako pretekst do nobilitowania pornografii i ukazania pod płaszczykiem sztuki festiwalu najbardziej wyuzdanych i zwyrodniałych fantazji seksualnych jakie tylko przyszły do głowy scenarzyście z koprofagią, homoseksualizmem, gwałtem i flagellacją na czele.). Powinienem więc pisać, że to film przekraczający wszelkie granice. Powinienem być absolutnie zdegustowany i zniesmaczony. Niestety tylko powinienem. Bo zdecydowanie nie jestem.

Nie wiem. Może wskutek oglądania wielu podobnych produkcji jestem znieczulony na takie bodźce a może zadziałał aspekt przesadnych oczekiwań (o co przy filmie o takiej reputacji nie trudno) jednak trudno jest mi uznać "Salo" (najsławniejszy bodajże obraz włoskiego skandalisty, który żył tak jak tworzył) za dzieło, którego sława jest adekwatna do prezentowanych treści. Powiedziałbym raczej, iż ten rzekomo wstrząsający i niepokojący obraz raczej mnie niemiłosiernie wynudził swoim leniwym tempem akcji niż zapadł mi w pamięć i że mamy tu kolejny w ostatnim czasie (po chociażby "Pluję na twój grób") dowód, iż obrazoburcze filmy mają krótki termin przydatności do spożycia i to co było szokujące w latach siedemdziesiątych, dzisiaj jest już co najwyżej letnie.

Nie twierdzę bynajmniej, że "Salo" jest dramatycznie złym filmem, w którym zupełnie nic mi się nie podobało. Jak niemal każdy bowiem inny obraz (Może z wyjątkiem beznadziejnego od poczatku do końca "Madison County"), ma on oczywiście pozytywne strony o których również warto pamiętać. Pomysł wyjściowy był całkiem interesujący, całość prezentuje się zacnie od strony wizualnej a muzyka klasyczna jakoś tam komponuje się z ogólną wymową (Choć nie jestem pewny czy aby na pewno kompozycje Szopena były najszczęśliwszym wyborem do poruszanej tu tematyki). Ponadto trzeba być chyba psychopatą aby kogoś kompletnie nie poruszyło oglądanie dwóch godzin ludzkiego upokorzenia (Tak swoją drogą przez cały seans myślałem nad jednym: Ciekawe jakie motywy kierowały młodymi aktorami i aktorkami, którzy zdecydowali się w tym obrazie wystąpić i jakimi sposobami skłoniono ich do tak wielkiego poświęcenia. Bo przecież nikt mi nie będzie raczej wmawiał, że jedzenie kału , świecenie nagimi genitaliami (dodam, że wszystkie szczegóły anatomiczne są tu aż nadto widoczne) czy udawanie psa nie jest chyba czymś nobilitującym i wartym chwalenia się przed znajomymi czy dziećmi mówiąc "Zobaczcie! Tu wasza mama zjada kupę! Prawda, że dobrze mi to poszło?"). Warto jednak pamiętać, że to wszystko musi mieć jakiś cel, a w tym wypadku, na co pośrednio zwracałem już uwagę, nie bardzo rozumiem jaki zamysł przyświęcał twórcom

Rozumiem bowiem, że sztuka może być niezrozumiała i wymagająca. Że powinna przekraczać granice, prowokować, wzbudzać kontrowersje i zmuszać do myślenia. Przede wszystkim jednak stoję na staroświeckim stanowisku, że nie twórczość artystyczna nie może być szokowaniem dla samego szokowania, tylko musi mówić o czymś nawet jeśli będzie to, tak jak w przypadku "Serbskiego Filmu", symboliczne pokazanie sposobu w jaki władze traktują obywateli. Tymczasem tutaj mam wielki problem ze zinterpretowaniem obejrzanego tytułu i powiedzeniem co takiego nowego i odkrywczego chciano widzom zaprezentować. Większe tropy pozostawia bowiem nawet muszka owocówka na śniegu. Czy chciano nas przekonać, że zdemoralizowani ludzie są gotowi do najbardziej niegodziwych zachowań? Że naziści byli zdolni do wszystkiego? Że wojna sprzyja zezwierzęceniu? Przecież każda z tych możliwości to oczywista oczywistość, na potwierdzenie której mamy, choćby w literaturze setki przykładów. Równie dobrze powodem powstania "Salo" mogłabyć chęć darmowego pomacania kilku naprawdę ładnych aktorek

Podsumowując. Po "Salo" warto sięgnąć chyba tylko jako po ciekawostkę i chęć przekonania się na własne oczy czy ten rzekomo najbardziej szokujący i niepokojący obraz jest faktycznie wart swojej reputacji. Moim zdaniem nie, ale każdy ma przecież prawo do własnego zdania

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz