Niech Cthulhu będzie z wami!
Powiem wprost! Wczoraj miałem przyjemność obejrzeć zdecydowanie najbardziej oryginalny film bieżącego roku. Mało tego! Jeden z najdziwniejszych, najbardziej porytych i najoryginalniejszych filmów jakie widziałem w ostatnich czasie, zwłaszcza jeśli mówimy o osiągnięciach polskiej kinematografii.
Mam tu na myśli zrealizowany na podstawie scenariusza Roberta Bolesto (odpowiedzialnego m.in. za „Hardkor Disko” i przyszłoroczny, tak na marginesie niezwykle mocno przeze mnie oczekiwany, film o Beksińskich "Ostatnia Rodzina") pełnometrażowy debiut Agnieszki Smoczyńskiej „Córki Dancingu”.
Utrzymany w konwencji baśniowej (całość bowiem stanowi niejako swoistą reinterpretację „Małej Syrenki” tylko osadzoną w realiach Warszawy z lat osiemdziesiątych) kolorowy i doprawiony sporą dawką oniryzmu miszmasz horroru, musicalu, romansu oraz komedii. Dzieło pod każdym względem bardzo specyficzne o czym najlepiej świadczy fakt, że sporo osób wychodziło z sali zdecydowanie przed czasem , że noty na Filmwebie są bardzo niskie a dominującą opinią po seansie było „o co tu do kroćset fur beczek chodziło?”.
A ponieważ ja mam dość dziwny gust i lubię bardzo odjechane (a nawet wręcz frenetyczne) koncepty fabularne, więc chyba nie można się dziwić, że mi się ten film bardzo podobał. Mało tego! Mnie kompletnie zauroczył i poważnie się zastanawiam nad tym by umieścić go na eksponowanym miejscu mojego, wielkimi krokami się zbliżającego, rankingu najlepszych tytułów 2015.
Podsumowując. „Córki Dancingu” to kino nie dla każdego i trzeba mieć tego pełną świadomość zanim zdecydujemy się na sens. Jeśli jednak komuś nie przeszkadza pozorny brak realizmu, bawienie się konwencjami, odrobina pretensjonalności i jazda na granicy dobrego, chce sobie popatrzeć na nagie ciała (ukazane z całym dobrodziejstwem inwentarza) grających tytułowe córki Marty Mazurek (której umiejętności aktorskie miałem okazję podziwiać podczas festiwalu Żubroffka. Wystąpiła przecież w świetnej „Ameryce”) i zniewalająco pięknej Michaliny Olszańskiej, posłuchać znakomitej muzyki zespołu „Ballady i Romanse” (Dlaczego wcześniej nic o nim nie słyszałem?) albo (szczególnie w przypadku pań) powzdychać do Jakuba Gierszała, ten spokojnie może iść do kina. Raczej nie powinien się zawieść.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz