czwartek, 14 marca 2019

"Innkeepers" ( 2011) czyli nie wierzcie Filmwebowi w sprawie ocen! (Wpis archiwalny)



Porzućcie wszelką nadzieję, wy którzy tu wchodzicie!




Są takie filmy, po których spodziewasz się wiele i okazuje się, że wynikiem tych oczekiwań jest tylko gigantyczne rozczarowanie. Są również takie, co do których masz złe przeczucia, a które mimo wszystko okazują się bardzo pozytywnie zaskakujące. " The Innkeepers", który miałem przyjemność ( Tak! To dobre słowo) wczoraj obejrzeć zaliczyłbym zdecydowanie do tej drugiej kategorii

Sam nie mogę sobie wybaczyć, że tak długo zwlekałem z obejrzeniem tego świetnego filmu! Pewnie dlatego, że patrzyłem na bardzo niską ocenę na portalu Filmweb gdzie osiąga on zadziwiającą ocenę 4,3 co przy nałożeniu się na to faktu iż nie lubię filmów o duchach( Bo choć oczywiście zdarzają się dobre filmy tego nurtu jak "Szósty Zmysł" czy "1408" ( Żeby wymienić tylko te w miarę nowe) to generalnie większość z nich to takie snuje jak "Paranormal Activity" z zerową ilością akcji i śladową ilością klimatu. Filmy, które trzeba wybierać bardzo dokładnie bo inaczej zamiast rozrywki i emocji serwują nam nudę.) nie nastraja do sięgnięcia po tę właśnie pozycję. I pierwotnie nie miałem nawet takiego zamiaru. Jasne, umieściłem tu jego zwiastun pisząc, że skoro poleciła go na Twitterze Mary Elizabeth Winstead, moja ulubiona aktorka to na pewno mamy do czynienia z rzeczą co najmniej dobrą ale tak naprawdę to jeśli mam być w pełni szczery produkcja Ti Westa nigdy nie była na liście moich priorytetów i pewnie dalej zalegałaby u mnie na kompie i obrastała kurzem albo mchem gdyby nie to, że po prostu uznałem, że czas się z nią rozprawić. I tak jak zdążyłem tu już wspomnieć zdecydowanie nie żałuję, że wybrałem tą produkcję zamiast hiszpańskich "Zbrodni Czasu" ( Choć i na ten film przyjdzie jeszcze pora) bo jest to pierwsza od dłuższego czasu pozycja po obejrzeniu, której czułem się nieswojo idąc po ciemku do łazienki ( A myślałem, że to już mi się nigdy nie przydarzy).

Na początek muszę wspomnieć o jednej bardzo ważnej rzeczy, którą ta produkcja mi uświadomiła: Posiadanie sympatycznych bohaterów, takich z którymi można się jeśli nie utożsamiać to przynajmniej im kibicować i przejmować się ich losem daje w dziedzinie horroru przewagę niczym dyfuzor w wyścigach Formuły 1. Ile ja widziałem i opisywałem dla was filmów grozy, tych wszystkich "Hosteli" czy "Ludzkich Stonóg" w których fabuła była dla mnie zupełnie nie angażująca i nie straszna właśnie z powodu wkurzających bohaterów, których jedynym zadaniem jest służyć jako "mięso armatnie", źródło darmowych flaków czy "guma do żucia dla oczu" w postaci eksponowania nagiego, zwłaszcza kobiecego ciała? Setki prawda? A ile w tym czasie zdarzyło się bohaterów takich jak para Edgerton- Winstead w nowym "The Thing" wykraczających poza ten schemat ? Dałoby się policzyć na palcach jednej ręki. No cóż! Widać łatwiej jest napisać rolę schematycznych nastolatków półidiotów niż odrobinę wysilić szare komórki. Tu na szczęście nie idziemy już utartą ścieżką i w miejsce wymienionych już wyżej klonów mamy rasowych bohaterów granych przez Sarę Paxton i Pata Healy. I muszę przyznać, że są to naprawdę dobre kreacje (zwłaszcza Paxton, której postać nie jest pustą zapatrzoną tylko we własny pępek typową bohaterką horrorów ale zdecydowanie wzbudza sympatię widza), których oglądanie na ekranie to naprawdę wielka przyjemność bo doskonale do siebie pasują i czuć pomiędzy nimi wyraźnie to co ja nazywam pozytywną chemią. Mam nadzieję, że jeszcze kiedyś w jakimś innym projekcie będą mieli szansę znów razem wystąpić bo czuję ogromny niedosyt

Drugą rzeczą, na którą pragnę zwrócić uwagę jest klimat, który nie ogranicza się wyłącznie do jump scenek ( Choć nie powiem, żeby się tu nie zdarzały) tylko jest budowany długo, leniwie i misternie niemal przez cały film więc może się nie spodobać miłośnikom szybkiej akcji jak z tych wszystkich filmów z serii "Resident Evil" ( Ej! To całkiem niezły film. Odczep się!) gdzie trup ściele się gęsto a posoka płynie szerokim strumieniem, byle jak, byle szybko. Muszę jednak zdecydowanie powiedzieć, że w ogóle nie widać upływu czasu i akcja toczy się dość wartko. Oczywiście i w tym filmie są momenty jakby scenarzysta nie zupełnie wiedział czy ma iść w stronę komedii czy horroru, albo jakby mieli gotowy pomysł na komedię (Którą notabene chętnie bym obejrzał zwłaszcza jeśli graliby w niej Paxton i Healy i naprawdę nie wiem czy nie byłby to lepszy film) o pracownikach podupadającego hotelu a ktoś z produkcji uznał "Hej! Doróbmy do tego trochę strasznych scen i sprzedawajmy jako horror" przez co sąsiadują ze sobą tak diametralnie różne sceny jak ta z fortepianem samograjem i perypetie Sary Paxton z koszem na śmieci ale czy to naprawdę taki wielki minus? Czy horror naprawdę musi być czysty jak aryjczyk z planów doktora Mengele? Czy naprawdę wątki komediowe tak bardzo przeszkadzają zwłaszcza, że powinno się bardziej niż na detale patrzeć na efekt finalny a temu udało się wprowadzić w stan zaniepokojenia czy nawet przestraszyć takiego starego horrorowego wyjadacza jak ja? No cóż mi one nie przeszkadzają a nawet więcej, służą kreacji bohaterów.

I w końcu trzeci i ostatni punkt tej krótkiej recenzji czyli fabuła. Może i nie ma tu milionów zwrotów akcji i dialogów brzmiących jakby wyszły z pod pióra Aarona Sorkina czy Kevina Smitha ale i tak nie jest źle. Bohaterowie, nawet ci drugoplanowi jak ta kobieta medium, mają swoje specyficzne cechy i są doskonale rozpisani. Fabuła naprawdę wciąga i intryguje do tego stopnia, że dopiero w jakiś czas po projekcji orientujemy się, że pewne rzeczy nie zostały właściwie wykorzystane i mogły zostać pominięte. A zmuszające do myslenia zakończenie to po prostu zawsze jest bardzo duży plus.

Podsumowując. Wiem, że może w odniesieniu do tego filmu nie kieruję się jakimiś super obiektywnymi kryteriami i ewidentnie w swoich przemyśleniach na jego temat pojechałem bardzo pobieżnie omijając dość spore wątki pominięte lub źle rozwiązane (Jak wątek medium) czyli rzeczy, za które inny film byłbym gotów rozszarpać na strzępy. Ale po pierwsze oglądanie filmów typu "Creature" czy "Madison County" zdecydowanie obniżyło mój próg wrażliwości na takie problemy a po drugie to tak jak pisałem wcześniej należy patrzeć na efekt finalny, który jest czymś więcej niż tylko sumą elementów składowych. Jeżeli film nie jest tylko pustą bezmyślną sieczką a próbuje widza zmusić do myślenia, lub kiedy po prostu dobrze się na nim bawiłem to automatycznie u mnie ocena takiej produkcji rośnie. o kilka punktów. A "Innkeepers" to jak dla mnie kawał fajnego kina i zdecydowanie będę musiał przyjrzeć się innym produkcjom tego reżysera. Zatem jeżeli ktoś się wacha czy obejrzeć to mówię, że moi zdaniem warto dać temu filmowi szansę bo to na pewno jeden z lepszych horrorów ostatnich lat

OCENA: 9/10

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz