niedziela, 17 marca 2019

"Festiwal obrzydliwości" - Relacja z koncertu Słonia w Białymstoku (Wpis archiwalny)



Niech Cthulhu będzie z wami



5 grudnia 2015 roku w białostockim klubie Herkulesy odbył się koncert kontrowersyjnego poznańskiego rapera Wojciecha Zawadzkiego, lepiej znanego pod scenicznym pseudonimem Słoń. Był to przedostatni przystanek tzw. BDF Tour czyli trasy koncertowej wspomnianego wyżej muzyka promującej jego najnowszą płytę zatytytułowaną „BDF”. Przed występem w Białymstoku zaprezentował się publiczności m.in. w Gdańsku, Krakowie, Olsztynie, Warszawie czy Poznaniu.



A ponieważ nie będę ukrywał, że Słoń jest moim ulubionym wokalistą, że przesłuchałem wszystkie jego płyty po kilka razy i że od dawna było moim marzeniem by móc go zobaczyć na żywo, tak więc chyba nie można mieć najmniejszych wątpliwości, iż, skoro dostałem taką szansę, postanowiłem z niej skorzystać.



I zdecydowanie nie żałuję podjętej decyzji! Jednak zanim przejdę do meritum czyli swoich wrażeń po koncercie pozwolę sobie na małą dygresję. Otóż niejako mimowolnie potwierdził się fakt, iż twórczość „polskiego Necro” jak Słoń bywa czasem nazywany ze względu na uderzające podobieństwo (zarówno pod względem muzycznym jak i fizycznym) do wspomnianego wyżej kontrowersyjnego rapera z Nowego Jorka, jest przeznaczona dla niezwykle wąskiego, wręcz elitarnego kręgu odbiorców.



Biorąc bowiem pod uwagę otaczający tego wykonawcę rozgłos można było się spodziewać, że „Herkulesy” pękać będą w szwach (Ba! Sam miałem poważne wątpliwości czy z powodu tego, że dość późno się zorientowałem, iż taki koncert się w ogóle się odbędzie dostanę jeszcze bilety), tymczasem w rzeczywistości nie zostały zapełnione chyba nawet w 1/4 . Przyznaję, że z jednej strony jako niepoprawnego hipstera, bardzo cieszy mnie taka kameralna atmosfera ponieważ nie darzę przesadną estymą dużych skupisk ludzkich z drugiej jednak pustki na widowni nie robiły zbyt pozytywnego wrażenia. No coż! Obserwując popularność wszelkiego rodzaju muzycznej, literackiej czy filmowej konfekcji (O czym mogą choćby zaświadczyć tłumy jakie były na sierpniowym koncercie Kamila Bednarka czy boxofficowy wynik „Pięćdziesięciu Twarzy Greya” czyniący ten (nie oszukujmy się dość kiepski) film jednym z największych kasowych hitów tego roku) można dojść do smutnej konstatacji, że jest to zwyczajne signum temporis. Że ludzie po prostu nie wiedzą, co jest naprawdę dobre. A może to tylko specyfika naszego podlaskiego zaścianka, wszak z tego co zdążyłem się zorientować w innym miastach na koncertach Słonia gromadzą się prawdziwe tłumy.



Dlatego też jeśli mam być szczery absolutnie nie dziwię się temu iż, jak udało mi się podsłuchać w kuluarach, zdumieni takim obrotem sprawy organizatorzy (Co zrozumiałe, wszak bilety rozeszły się praktycznie „na pniu”) zastanawiali się nawet nad odwołaniem całego eventu. Na szczęście do tego nie doszło



Pora jednak przejść do meritum. Zacznę może od tego, że zanim dostaliśmy główną atrakcję wieczoru czyli koncert Słonia, któremu na scenie towarzyszyli jego etatowi niemalże współpracownicy czyli: reprezentant poznańskiej sceny dj'skiej Maciej Soinski czyli Dj Soina oraz Mikser, a właściwie Mikołaj Skommer polski producent muzyczny oraz inżynier dźwięku, w charakterze supportu zaprezentowali się nam przedstawiciele podlaskiej sceny hiphopowej: Duet Flores/Ryan, Byztry i WMA. Muszę jednak zaznaczyć, że choć niewątpliwie wywiązali się oni ze swojej roli i wprawili zgromadzoną publiczność w odpowiedni nastrój to jednak ich krótkie (Z powodu niemal półtora godzinnej „obsuwy” w harmonogramie mieli oni bowiem czas na zaprezentowanie zaledwie po 4 utworów) występy nie zapadły mi jakoś specjalnie w pamięci.



Na szczęście Słoń nam to wynagrodził i stworzył prawdziwe show, które na długo pozostanie mi w pamięci (Szczególnie, że jeszcze w kilka dni po koncercie dzwoniło mi w uszach) i do którego w zasadzie nie mogę się przyczepić.



Bo choć w zaprezentowanym zestawie tracków (Wśród których, tak na marginesie, gros stanowiły numery z promowanej najnowszej płyty m.in. Headbanger, czy mój mój ulubiony track na całym krążku czyli Martwy jednak zostały także zaprezentowane najlepsze kawałki z poprzednich płyt takie jak choćby Bajkowe Pato czy Slasher z Demonologii 2 albo Ssij go z debiutanckiej płyty Chore Melodie) zabrakło najbardziej chyba znanego utworu Słonia czyli Love Forever to jednak i tak zostałem uraczony tak potężną dawką energii, panczy (którym to mianem w hiphopowym slangu określa się rymy celnie trafione w przeciwnika) i chorych, mocnych, brutalnych, masakrycznych, krwawych wersów a dodatkowo Słoń udowodnił, że dysponuje niepowtarzalną osobowością sceniczną, dobrą techniką i nienagannym flow, tak więc nawet nie zauważyłem upływu czasu i w rezultacie absolutnie nie żałuję tego, iż mając jako alternatywę koncert rockowego zespołu Nervovoohorzy lub set filmów na Międzynarodowym Festiwalu Filmów Krótkometrażowych Żubroffka zdecydowałem w taki a nie inny sposób spędzić swój sobotni wieczór/niedzielny poranek.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz